nakreche

narty, na wiele sposobów, subiektywnie


5 Komentarzy

DRD4-7R czyli „gen przygody”

DRD4-7R (rozszyfrowany jako: Dopamine Receptor D4, 7-Repeat) – to gen na jedenastym chromosomie ludzkiego DNA, znany jako „gen nomada” albo „gen przygody”. Ma go około 20% ludzkiej populacji. Ludzie mający w swoim DNA aktywny DRD4-7R uwielbiają podróże, przygody, nieustannie eksplorują i nie mogą usiedzieć w jednym miejscu. Charakteryzują się dużą potrzebą aktywności fizycznej, intelektualnej i społecznej. Gen ma również swoją ciemną stronę: jego posiadacze mają ponadprzeciętne skłonności do podejmowania ryzyka albo np. prób z narkotykami. Sprzyja on również problemom z koncentracją, utrzymaniem uwagi, a nawet rozwojowi zespołu ADHD.

Kiedy wiele lat temu robiłem test swojego DNA, okazało się, że moimi przodkami było plemię nomadów Saami zza koła arktycznego. Obecność aktywnego DRD4-7R była w zasadzie tylko formalnością do potwierdzenia. Wiedziałem to doskonale, bo od zawsze miałem niespokojną duszę i od kiedy sięgnę pamięcią – marzyłem o podróżach. Myślę, że odziedziczyłem DRD4-7R po mojej mamie eksplorującej świat nawet teraz – gdy jest już na emeryturze, i po jej tacie, a moim dziadku. Żywo pamiętam podróże po Polsce wraz z nimi – a to przy okazji święta zmarłych, a to wakacji, ferii, czy zwykłego „wyjazdu do rodziny”. Pamiętam niecierpliwość przed każdą podróżą, i to jak ciężko było zasnąć noc wcześniej. Pamiętam smak jajka na twardo na przydrożnym parkingu i moje ulubione „bułki podróżne” z serdelową i sałatą jedzone w pociągu do Warszawy gdy nie chodziłem jeszcze nawet do podstawówki. Pamiętam ścisk w pekaesie do Nowego Targu, pierwsze wejście na Kasprowy, albo ten strach, gdy mając 8 czy 9 lat, przełaziłem przez siatkę do stacji naprowadzania samolotów z bazy wojsk ruskich nad Bałtykiem, by wymienić z żołnierzami zaoszczędzoną na kolacji wędlinę na czapki wojskowe z czerwoną gwiazdą.

Dziś z podróżami związana jest nierozerwalnie moja praca: od ponad 15 lat robię służbowo samolotem blisko 100 odcinków rocznie, a do tego wszystkiego jeszcze wszystkie prywatne loty o których piszę na blogu. Mieszkałem dotychczas w 6 krajach, pracowałem w 14, a odwiedziłem ponad 50. Do tej pory pozostała mi fascynacja wszelkiego rodzaju mapami i kartografią, a gdy widzę gdzieś globus, ciężko mi się powstrzymać, by nie podejść, nie sprawdzić czy fizyczny, polityczny, czy może historyczny, nie dotknąć i nie pokręcić.

Słynne ogłoszenie Ernesta Shakletona o wyprawie antarktycznej – ciężko uwierzyć, ale ponoć zgłosiło się wielu chętnych! Znowu ten DRD4-7R? 😉

Moi genetyczni bracia z przeszłości nie byli zapewne słynnymi poetami, matematykami albo utalentowanymi malarzami. Pewnie nie gromadziliśmy też wielkich majątków, ani nie byliśmy liderami biznesu. Obstawiam też, że wśród nas nie było zbyt wielu prezydentów, władców ani noblistów.

A jednak wielu z nas przesuwało granice odrobinę dalej, stawiało poprzeczkę cokolwiek wyżej. Naukowcy zgadzają się, że te wszystkie niespokojne dusze odpowiedzialne są za większość odkryć, za eksplorację gór, oceanów i białych plam na mapach. Dzięki DRD4-7R rasa ludzka wyszła z Afryki, zasiedliliśmy Europę a potem obie Ameryki, dzięki niemu wspięliśmy się na ośmiotysięczniki, zdobyliśmy bieguny i polecieliśmy w kosmos. Dzięki niemu postawimy stopę na Marsie. Niemal z pewnością aktywny DRD4-7R mieli Kolumb, Shackleton, Marco Polo, Kukuczka czy Gagarin. Pewnie, że nie mam co się z nimi równać. Ale za to rozumiem ich doskonale i dobrze mi z moją własną kopią DRD4-7R.

Choć przyznaję – czasem widzę też jego gorsze strony: np. gdy kolejny raz muszę wymienić paszport…

…bo znowu nie ma miejsca na wizę.

A ten post został zainspirowany wpisem z bloga With Love – nie potrafię przekazać tematu z takim polotem, jak jego autorka, ale chciałem chociaż podzielić się swoim punktem widzenia na „gen przygody” szczególnie, że mamy go oboje!


Dodaj komentarz

Lata osiemdziesiąte wracają!

Początki aerobiku, Steffi Graf, Italo Disco: lata 80 wracają w wielkim stylu. Niech Was nie zmyli teledysk! To świeży kawałek z roku 2018 – teraz na topie we Włoszech:

A na stoku…

Tymczasem w Courmayeur włoska firma outdoorowa Colmar robiła foty i kręciła video swojej najnowszej narciarskiej kolekcji na sezon 2019. Masa modeli, fotografów, kamerzystów, dronów.

Póki co – nie ma nigdzie linka, ale możecie sobie wyobrazić, że nie było to NIC co przypomina to, co widzimy teraz na stoku. Były odpalone w kosmos jednoczęściowe kombinezony w pstrokate wzory i jaskrawe kolory. Zero kasków na głowach (bandamy!). Modele i modelki jeździli z totalnie złączonymi nogami, a nie jakieśtam carvingi. Każdy detal zrobiony NAPRAWDĘ perfekcyjnie w tamtym stylu. Bardzo odważnie, bardzo klimatycznie. Czekam na oficjalny release.


Dodaj komentarz

X Memoriał Szymona Kempisty

To już za 10 dni – jak zwykle w Karpaczu w Schronisku PTTK Strzecha Akademicka. Miałem wielką przyjemność gościć pod Strzechą 4 lata temu i opowiadać o heliski na Alasce i w Laponii.
Nie będzie mnie niestety w tym roku (bilety do Malpensy kupione w promocji pół roku wcześniej i kilka dni w Courmayeur). Ale będę obecny na Memoriale myślami. Z wielką przyjemnością podpisuję właśnie 25 egzemplarzy „Poza trasą”, które będą dostępne na miejscu. Namawiam na udział wszystkich, którzy nie mają jeszcze planów na weekend 24/25 marca: fajna atmosfera – jak zwykle – gwarantowana!


Więcej o X Memoriale Szymona Kempisty:
https://www.facebook.com/events/102998257127135/
http://www.supernarty.pl/site/szymon


Dodaj komentarz

Tochal nie zawiódł

Czytaliście poprzedni post o Iranie? To zapomnijcie wszystko co napisalem. 😉 W każdym razie Tochal nie zawiódł. Dwa dni rysowania świeżych kresek. Bomba. Orgazm.

Ale czemu na Tochal nie ma freeriderów? Ciężko mi powiedzieć. Słyszałem opinię, że „podobno jest płasko” – i to ze dwa razy. Tylko że ten kto tak mówi, na pewno nigdy nie był na Tochal. Faktycznie sama stacja narciarska jest malutka – dwa krzesełka, i do nich dwie łatwe trasy. Ale w zasięgu krótkiego trawersu z wyciągu są naprawdę fajne ściany, a jeśli zdecydujecie się przypiąć foki na pół godziny – stromizna jest naprawdę dowolna – do wyboru, do koloru – w tym taka, którą ja pewnie bym nie zjechał.

Na całym Tochal NIE BYŁO żadnego freeridera (może nie licząc paru deskarzy, którym trawersowanie mocno nie szło). Wszystko dla nas. Także tego. Fajnie było.


Dodaj komentarz

Mniej puchu, więcej śladów: Iran powoli się zmienia…

Rok temu mieliśmy sporo szczęścia: w Dizin, a potem na Tochal pojawiliśmy się po sporych opadach śniegu i akurat wyszło słońce. Całymi dniami zakładaliśmy pierwsze ślady na różnych górkach. W zasadzie bez przypinania fok, może czasem tylko mały trawers z wyciągu i puch-puch-puch non-stop (i to taki prawdziwy).

Tym razem, po pierwsze przyjechaliśmy 5-6 dni za późno. Śniegu jest sporo, ale od ostatniego opadu słońce i wiatr zdążyły już trochę zniszczyć stoki. Po drugie jednak jest więcej freeriderów i większa konkurencja o pola świeżego śniegu. O ile Irańczycy, i liczni tu jak zwykle Ruscy raczej rzadko zjeżdżają z tras, o tyle spotkaliśmy trzy komercyjne grupy freeride: dwie Niemców (2 x 6 osób), jedną Słoweńców, a do tego paru Brytoli. Po rozmowie z niemieckimi przewodnikami IVBV okazało się, że w ubiegłym roku byli tu na rekonesans sami – rozpoznać teren, a w tym przyciągneli już tuzin ludzi. Plany pokrzyżowały im trochę krwawe protesty w Teheranie w grudniu – po których sporo osób odwołało swój udział w wyjeździe. Oprócz tego wiem, że paru moich znajomych z Polski było w Dizin niezależnie od siebie, w tym sezonie parę tygodni temu. Kilkoro innych będzie tu od soboty. Hotel, który w ubiegłym roku świecił pustkami, w tym ma niemal pełne obłożenie.

Myślę sobie, że trend się utrzyma. Jeśli przez kolejny rok będzie tu względny spokój należy liczyć się z kolejnymi komercyjnymi grupami w górach Elburs, co wcale mnie nie zdziwi.

Dlatego jeśli wybieracie się do Iranu w tym lub kolejne sezony: weźcie foki. Być może trzeba będzie odchodzić dalej od wyciągów by pojeździć na nietkniętych przez nikogo stokach i zakładać pierwsze kreski.

A żeby nie było zbyt pesymistcznie, poniżej fotka: Dizin 2018!

A jeśli jesteś tu pierwszy raz, to cała podróż do Iranu z ubiegłego sezonu wraz z video, radami, cenami itd – TUTAJ


Dodaj komentarz

Rok temu była niepewność

Latałem w różne mniej lub bardziej bezpieczne regiony świata i jeździłem freeride na pięciu kontynentach. Mimo to, kiedy rok temu startowaliśmy do Teheranu, nie mogłem wyzwolić się z poczucia niepewności. W mojej głowie przewijały się rzeczowniki-hasła: fundamentalizm, terroryzm, bandytyzm, niebezpieczeństwo, dżihadyści.

Tymczasem sposób w jaki Iran pokazywany jest dziś w mediach – sposób który ukształtował nasze o nim myślenie – woła o pomstę do nieba. Bo w konkurencji na najprzyjaźniejszy naród na świecie – Irańczycy z pewnością byliby finalistami. A przecież to właśnie ludzie zostawiają w naszych wspomnieniach najbardziej żywy ślad odwiedzonego miejsca.

Ale Irańczycy to nie tylko życzliwość, gościnność i ciepło. To coś znacznie więcej. Irańczycy są narodem bardzo wykształconym, silnie zurbanizowanym, przedsiębiorczym i pracowitym, a przy tym wszystkim bardzo dumnym. Popełnilibyście wielkie faux-pas porównując Persów do otaczających ich zewsząd Arabów. Jestem pewien, że kiedy tylko znikną wszystkie sankcje nakładane przez zachód, Iran stanie się tygrysem bliskiego wschodu, a jego tłumiony potencjał rozkwitnie z pełną siłą.

Teraz wiemy już to wszystko i lecimy do Iranu uśmiechnięci. Chcemy spędzić przynajmniej dwa dni w Teheranie. Ale najpierw: wysokie góry i dzikie narty.


1 komentarz

Maaaaarrakesh! Come to Maaaaarrakesh!

W tak odległe i dzikie rejony – nigdy nie jeżdżę dla samych nart. Kto czytał parę rozdziałów mojej książki – wie, że liczy się dla mnie zasmakowanie lokalnej kultury, rozmowa z drugim człowiekiem. Zanurzenie.

Ale jest też coś bardziej przyziemnego. Bo w takich miejscach jak Atlas – dzikich i nienastawionych na masowego turystę – zawsze może coś zawieźć, coś może się nie udać. Mogą zamknąć wyciągi (jak teraz), mogą zamknąć jedyną drogę, może być bardzo lawiniasto, może nie być śniegu, czy najbardziej prozaicznie: może nie być pogody. Dobrze więc mieć plan B, coś poza nartami, kiedy okaże się, że plan A zawiódł.

Nie… Nie mogę powiedzieć, że Maroko zawiodło. Było fajnie: pojeździłem w Afryce, narysowałem parę kresek na świeżym śniegu zdala od alpejskich tłumów, zasmakowałem wysokich i dzikich gór bez pizzy i wi-fi w każdej dolinie – a to wszystko w **naprawdę** niedużym budżecie! O to przecież chodziło, i wyłączone wyciągi nie popsuły mi humoru (chociaż fakt: musiałem sporo podchodzić i liczyłem na więcej zjazdów).

Fotki z dziś poniżej, a ja pakuję się do Marrakeszu. Plan A był całkiem okay, i czas sprawdzić jak ma się plan B. Coś mówi mi, że tam też nie będzie źle!