nakreche

narty, na wiele sposobów, subiektywnie


1 komentarz

Tajemnica Brokeback Mountain – cz.1

Dziś parę fotek z naszej przygody za Mnichem: #KapitanPlaneta – którą zapowiadałem na blogu parę razy. W kolejnych postach trochę szerzej opiszę garść rad na temat całonocnego biwaku wysokogórskiego z punktu widzenia osoby początkującej – czyli mojego.

A w kilku słowach: nocleg był świetny i po dobrym przygotowaniu nie było nawet za wiele dreszczyku adrenaliny. Wiedzieliśmy dobrze co zrobić, jak się zachować, mieliśmy dobry sprzęt. Całkiem dobrze obaj przespaliśmy noc. Dużo cięższy był ranek i wiatr w porywach do 70kmh, który był w stanie nas przewracać, a potem zjazd w bardzo ciężkich warunkach śniegowych.

20160227_101213059_iOS

Tak wyglądał Mnich przed naszym podejściem rano z Morskiego Oka. Warunki: bajka, zero wiatru.

 

Podejście bardzo relaksujące, nie musieliśmy się nigdzie śpieszyć, bo nie planowaliśmy wracać tego dnia :-)

Podejście bardzo relaksujące, nie musieliśmy się nigdzie śpieszyć, bo nie planowaliśmy wracać tego dnia 🙂

 

 

Marcin dobrał słabe buty, ale ponieważ szliśmy powoli, ciesząc się pogodą wtedy jeszcze nie popsuło mu to humoru.

Marcin dobrał słabe buty, ale ponieważ szliśmy powoli, ciesząc się pogodą wtedy jeszcze nie popsuło mu to humoru.

 

Zgodnie z prognozą powoli psuje się pogoda. Nadciągają chmury i rośnie siła wiatru. A my zgodnie z planem wybieramy miejsce na biwak i zaczynamy kopać. Problemem jest bardzo mała ilość śniegu - dlatego musimy uspać górkę, którą potem będziemy drążyć.

Zgodnie z prognozą powoli psuje się pogoda. Nadciągają chmury i rośnie siła wiatru. A my zgodnie z planem wybieramy miejsce na biwak i zaczynamy kopać. Problemem jest bardzo mała ilość śniegu – dlatego musimy uspać górkę, którą potem będziemy drążyć.

 

Kopiemy w głąb...

Kopiemy w głąb…

 

W już wydrążonej jamce jest znacznie cieplej. Na zewnątrz było -10, u nas po pewnym czasie zrobiło się +5. Mieliśmy kuchenkę, więc posilaliśmy się ciepłymi posiłkami.

W już wydrążonej jamce jest znacznie cieplej. Na zewnątrz było -10, u nas po pewnym czasie zrobiło się +5. Mieliśmy kuchenkę, więc posilaliśmy się ciepłymi posiłkami.

 

Śpiwory i płachty biwakowe zdały egzamin na piątkę. Na fotce Marcin jeszcze przed zaśnięciem. Do snu sznurowaliśmy kaptury tak, że wystawały nam tylko nosy. Było naprawdę cieplutko, mimo, że byliśmy w śpiworach w samej bieliźnie.

Śpiwory i płachty biwakowe zdały egzamin na piątkę. Na fotce Marcin jeszcze przed zaśnięciem. Do snu sznurowaliśmy kaptury tak, że wystawały nam tylko nosy. Było naprawdę cieplutko, mimo, że byliśmy w śpiworach w samej bieliźnie.

 

W tym tygodniu postaram się opisać sprzęt jakiego używalismy (nie będzie product placement) i napisać parę rad dla początkujących adeptów biwakowania zimą wysoko w górach.


Dodaj komentarz

Przed biwakiem

prognozaBiwak i #kapitanplaneta coraz bliżej.

Serwis mountain weather prognozuje bardzo obiecująco, myślę wręcz, że ciężko byłoby trafić lepiej:

  • z soboty na niedzielę ma spaść 16cm!!!
  • stopień zagrożenia: teraz dwójka – idealnie; zakładam, że wzrośnie do „małej” trójki – czyli wciąż pod kontrolą
  • temperatura na wysokości 2000m: między -8 a -2.
  • wiatr – maks 30km/h, czyli może nie idealnie, ale bez dramatu

Ostatnie zakupy zrobione:

  • ultralekka płachta biwakowa z membraną (opiszę jak się sprawdzi)
  • dwie porcje jedzenia liofilizowanego
  • troki do plecaka
  • elektrolity do rozpuszczenia w roztopionym śniegu

Poza tym wyposażenie mojego plecaka:

  • czołówka
  • apteczka
  • sprzęt lawinowy
  • śpiwór do temperatury -25 stopni
  • raki, czekan
  • power bank
  • ultralekka samopompująca się karimata

czekam na weekend, czekam na weekend, czekam na weekend…


3 Komentarze

Samopompująca się karimata

Nie obejrzałem się nawet, jak minęły mi Japonia i Tatry z córkami. Przygotowania do #kapitanplaneta trwają. Potrzebna była mi ultralekka karimata pakująca się do minimalnych rozmiarów. 

W Decathlonie (to nie jest żaden content sponsorowany) znalazłem coś takiego:

  
Cechy:

  • Ultra lekka: 380g
  • Mała po spakowaniu: 25x8x8cm
  • Po rozłożeniu też niestety mała: 117x50cm – czyli wersja „pod głowę, plecy i dupę”
  • Bardzo tania: 99pln
  • Samopompująca: wystarczy rozłożyć, odkręcić korek i poczekać parę minut

Jak sprawdzi się w praktyce – napiszę niedługo – może już w ten weekend. 


11 Komentarzy

Business is business

skiing businessSpotkałem w swoim życiu wielu świetnych instruktorów. Ludzi z pasją, odpowiednim wykształceniem, kwalifikacjami, ludzi, którzy mają doskonały kontakt z dziećmi i potrafią doskonale uczyć jeździć. Jestem pełen podziwu dla nich i dla ich ciężkiej pracy.

Osobiście mam wielką satysfakcję i ogromną radość z nauki swoich córek, mając świadomość, że czasem wolniej nauczę swoje dziecko jeździć lub wpoję mu być może jakiś zły nawyk. Nie jestem dydaktykiem. Nie mam uprawnień instruktora i nigdy mieć nie chciałem.

Z drugiej jednak strony, sporo w życiu naoglądałem się instruktorów, którzy nie są w stanie zjechać poza trasę, czy pojechać poprawnie śmigu. Instruktorów, którzy robili swoje uprawnienia na obozach instruktorskich organizowanych przez AWF’y. Wysłuchałem *wielu* opowieści z *wielu* źródeł o takich obozach, na których chla się z egzaminatorami, a na końcu każdy kursant zdaje końcowy egzamin i dostaje uprawnienia. Czytam też portale narciarskie i tę całą marketingową papkę „musisz oddać dziecko w ręce profesjonalisty”, „nie ucz dziecka sam” i ubolewam nad tym, jak wielu rodziców daje się na to złapać. To cholernie nieetyczne i nieuczciwe podejście.

Mam ogromną satysfakcję, kiedy widzę jak moje córki w swoim ósmym dniu jazdy same pługują slalom. I to bez ciśnienia i frustracji, a raczej w tonie śmiechu i dobrej zabawy. I nawet gdyby robiły wolniejsze postępy, nigdy nie zamieniłbym tej radości z obserwacji ich nauki. Jeśli jest jedna – jedyna rzecz na tym blogu, którą mógłbym poważyć się doradzić czytelnikowi to napisałbym, by odważyć się spędzać czas na oślich łączkach ze swoimi dziećmi. By olać całą tę zawartość sponsorowaną, te artykuły szkółek narciarskich pisane przez instruktorów na portalach narciarskich. Tę wielką, rozpędzoną machinę biznesową i miliony złotych zysków powiązanych wzajemnie biznesów: szkółek, stacji, portali. I by czerpać radość zarówno z nart jak i z czasu spędzonego z maluchami.

Wiecie, kto nauczył jeździć na nartach Lindsay Vonn? Tata. A wiecie, kiedy pierwszy raz Bode Miller odbył swoją pierwszą formalną lekcję narciarstwa? W trzeciej klasie podstawówki, po dziesięciu latach jazdy. A Tomba? Svindal? Zurbriggen? Jest sporo wywiadów z nimi. Nie trzeba długo szukać, by przeczytać, że każde z nich nauczył jeździć ojciec, dziadek, albo (o zgrozo!) niewiele starsi bracia, czy kuzyni. A przecież gdyby słuchać tych bzdur wypisywanych na największym polskim portalu narciarskim – skionline w dziale „dzieci na nartach” musielibyśmy dojść do wniosku, że te „na-pewno-złe-i-straszne nawyki”, które z pewnością im wpoili, są po prostu nie do wyeliminowania, że będą już zawsze do niczego, bo nie uczył ich instruktor – koniecznie z plakietką SITN albo PZN.

Skoro jednak musimy oddać dziecko instruktorowi (bo np. sami nie umiemy jeździć) – jak mieć pewność, że oddajemy je w dobre ręce? Niestety, póki istnieją patologie w egzaminowaniu, póty jedyną receptą są rady znajomych i opinia innych.

Ja zupełnie nie mam ambicji, by zrobić z córek zawodowe narciarki. Wolę by narty były dla nich radością a nie pracą. I nawet jeśli bez dydaktycznego przygotowania wpoiłem im jakiś zły nawyk – trudno. Mają czas. Dadzą radę. Nauczą się. Dużo ważniejsze by teraz miały z tego frajdę. I to chyba klucz. I do tego Was namawiam.


21 Komentarzy

Radość…

Miejsce: Tatry, Ząb, Stacja Potoczki, stok dla maluchów.

Czas: luty 2016

Pierwszy zjazd z moimi córkami, kiedy nie zsuwam się już tyłem – tylko jadę przodem (tata – kaczor, córeczki – kaczuszki jadą za mną). Dziewczynki zaczęły panować nad prędkością i kierunkiem jazdy na tyle, by mogły zacząć jazdę z mniejszą asekuracją – za to kopiując moje ruchy i ślad.

Ten post był edytowany. Zastanawiałem się nad zachowaniem instruktora między 50 a 70 sekundą filmu. Przekonano mnie (dzięki Mitek), że nie było tam ani jego, ani niczyjej innej winy. Otwartą kwestią pozostaje wyznaczenie odpowiednich zachowań grup uczących się narciarzy, lub innych wobec tych grup. Z tego co rozumiem, obecnie takich zasad nie ma.

Dodatkowo, cenny komentarz instruktora Marxx74 z forum skionline:

Sytuacja na filmie – pociągnąłeś swoją „grupę” pod instruktora. Utrata separacji pomiędzy dwoma żółwiami nie jest dramatem, instruktor oraz Twoja córka wybrnęli z „konfliktu” bardzo prawidłowo robiąc „stop”. Prowadząc grupę nie szukaj czystego toru jazdy dla siebie, tylko dla wszystkich uczestników. Z filmu widać, że „grupa” trochę Ci się rozciągnęła i nie dostrzegłeś, że ostatni wyjdzie na kolizyjny z „rytmicznie” jadącym instruktorem, którego ty mijałeś „na czysto”. Żaden zarzut – przy tych prędkościach i tak licznej grupie drobiazg. Warto pamiętać, że jadącym „wężykiem” uruchamia się coś na kształt widzenia tunelowego – kontrolują plecy poprzedzającego a nie sytuację na stoku. Klasyka gatunku przy większych grupach i zatłoczonych stokach – jazda „od lasu do lasu” i proszenie się o bum bądź szum klasycznej polszczyzny w eterze. Jeżdżąc ze swoją grupą od razu ucz dzieciaki zatrzymywania się pod Tobą, na skraju stoku. Zaprocentuje w przyszłości.


Dodaj komentarz

Dumny tata

Pierwsze trzy dni jeżdżę tyłem, asekurując dziewczyny. Każda godzina – coraz lepiej. Kontrola i panowanie nad prędkością – super. Wczoraj – pierwsze samodzielne wjazdy na talerzyku. Dziś – ja pierwsze zjazdy przodem, one za mną. Pługujemy. Jest cudnie. #Bluebird. Mam wielką-wielką satysfakcję. #MegaDumny



Dodaj komentarz

Wspomnienie

Mam 10, 11 lat – jest zima 1987/88. Tatry, Ząb koło Poronina. Jeździmy na oślej łączce: Rano ubijamy stok dostawiając nartę do narty. Potem zjeżdżamy. Bez wyciągu. W Zębie nie ma wtedy żadnego. Po prostu: podchodzimy i zjeżdżamy. Na kolejne sezony czujemy się na tyle pewnie, że robimy stąd freeride do samego Zakopanego i wracamy z nartami autobusem. Wtedy nie wiemy, że to nazywa się „freeride”. Mija ćwierc wieku i historia zatacza koło. Wśród naszych kochanych Górali nie ma już niektórych osób, które były tu wtedy… Ale są nowe – urodziły się maluchy. Na tej samej oślej łączce są dziś moje córki. Nie, nie jeżdżą tutaj – bo kilkaset metrów dalej jest oświetlony i wyratrakowany stok z trzema nowoczesnymi wyciągami. Ale widok z oślej łączki jest identyczny jak wtedy. Lepimy bałwana. Może nawet jutro się przejaśni i widać będzie Giewont. To ona – ośla łączka:  


Dodaj komentarz >

Japonia była niesamowita i pełna wrażeń. Chciałbym napisać coś więcej, ale między jednymi nartami a drugimi – praca mocno dogina mnie do ziemi. Mam nadzieje po sezonie przejrzeć raz jeszcze karty pamięci i wrzucić kilka fotek.

Tymczasem w Polsce… zima na szczęście wróciła. Może nie solidnie, może nie na dobre, ale jest chyba szansa pojeździć w Tatrach. Jeśli zdrowie moich maluchów pozwoli – a wiele wskazuje, że damy jakoś radę – już w czwartek ruszamy w Tatry, kontynuować naukę z ubiegłego roku. Mam nadzieję dokumentować ich postępy i dać jakieś rady rodzicom uczącym swoje maluchy.