Jak dziś wydać książkę-debiut?
Cóż… Są dwie drogi:
Pierwsza
Znaleźć profesjonalistę – czyli wydawnictwo. Przekonać go do tego, że dobrze i ciekawie piszesz, przedstawić gotową część książki i dokładny plan na resztę. Podpisać sensowną umowę gwarantującą honorarium, w tym zaliczkę i wpływy od sprzedaży. Skoro wydawca ma doświadczenie i skoro zainwestuje w ciebie i twoją książkę – to zależeć mu będzie na tym, by sprzedać jak najwięcej egzemplarzy. Zadba zatem o odpowiednią dystrybucję i jej dostępność w księgarniach, o reklamę, pozycję na półkach, spotkania autorskie, obecność w mediach i promocję książki.
Druga
Zainwestować parę tysięcy złotych, druknąć paręset egzemplarzy i już można chwalić wśród znajomych, że jest się pisarzem. Niestety druga droga kończy się sukcesem tylko w przypadku ułamka procenta wydanych książek. Brak znajomości zasad promocji i dystrybucji, odpowiednich kontaktów, umów z księgarniami, merchendisingu, itp, itd kończy się w większości przypadków sprzedaniem parudziesięciu egzemplarzy przez internet i rozdaniem reszty wśród znajomych. Sukces na tej drodze osiągają nieliczni: z reguły ci genialni, nagrodzeni nagrodami pisarskimi. Wtedy księgarnie same chcą mieć ich książki, a ludzie – sami je kupować. Oni nie muszą więc nawet dbać o reklamę ani dystrybucję.
A ja?
Ja nie miałem wystarczająco dużo odwagi i pewności jakości swojego pisania – więc bardzo BARDZO chciałem inwestora: wydawnictwa, które uwierzy, że sprawa się opłaci i książka przyniesie zysk (również dla mnie). Profesjonalnej firmy, która najpierw zainwestuje, a potem zepnie wszystko od A do Z.
Odwiedziłem co najmniej pięć wydawnictw. Szukałem wśród tych najlepszych, największych w tym segmencie literatury, ale też mniejszych, niszowych, podróżniczych. Odpowiedzi jakie słyszałem były odmowne, ale jednak budujące. Np. „pisze pan świetnie, ale pana książka nie wpisuje się w kanon naszych tytułów” i inne – podobne. Jasne – wierzyłem trochę w siebie. Ale pewnie dzięki takim właśnie – miłym odmowom, a nie zwykłym „spieprzaj grafomanie” – było mi łatwiej próbować dalej. Były poprawki (tak naprawdę było cholernie dużo poprawek), były kolejne rozdziały, powstał dokładny plan na dokończenie książki i nienapisane jeszcze rozdziały, rozbudowane zostały bardzo znacząco istniejące treści. Powstała nawet analiza grupy docelowej czytelników.
Aż w końcu, po ponad półtora roku odmów, prób, spotkań i dyskusji, nadeszła ta chwila: MAM UMOWĘ Z WYDAWNICTWEM. Piszę!
O czym będzie książka? Zapewniam, że to NIE przedruk z bloga, i w ogóle z blogiem będzie NIEWIELE wspólnego. Inny styl, inne cele, inne tematy. Ale obiecuję, że wszystko będzie łączyło się z nartami.
Myślę, że do spełnienia marzeń i ujrzenia swojego nazwiska na półce – upłynie pewnie jeszcze grubo ponad pół roku. Ale i tak jest to dla mnie wielki dzień. Dzielę się więc tą radością z Wami!