na szybko:
Kochani, SAS kilka minut temu rzucił bilety na Sptitzbergen z Gdańska od 1300PLN z bagażem…
by nakreche Dodaj komentarz >
na szybko:
Kochani, SAS kilka minut temu rzucił bilety na Sptitzbergen z Gdańska od 1300PLN z bagażem…
Pisałem już o swojej przygodzie w Portillo TUTAJ. Winien jestem jednak bardziej rzeczowy opis tego miejsca, gdyby ktoś z Was chciał pojechać tam na trasy – a uwierzcie – jest po co. (na wszelki wypadek dodam, że ponieważ to Ameryka Południowa – nazwę tej miejscowości na argentyńsko-chilijskiej granicy czytamy „Portijo”)
To co szokuje w Portillo to liczba czarnych tras. I mówię tu o takich prawdziwych czarnych-czarnych a nie o jakichś włoskich-czarnych albo ciemno-bordowych. Po prostu czarnych jest ponad połowa a reszta to czerwone. Niebieska jest chyba jedna czy dwie – i to bardziej na zasadzie łącznika między czarnymi trasami, albo zjazdu do samego dołu. Tu po prostu jest stromo i bardzo stromo. Nie kojarzę miejscowości w Alpach gdzie byłoby wszędzie TAK stromo jak w Portillo. Na tych najstromszych trasach mamy do dyspozycji specjalne czteroosobowe bardzo szybkie wyciągi talerzykowe: taki „kwartet” talerzyków jest tylko jeden na całym wyciągu, porusza się w przód i tył, i jest uruchamiany na życzenie przez operatora. Wjazd trwa kilkadziesiąt sekund i jest naprawdę szybki. Po wjeździe poprzeczka z talerzykami wraca na swoje miejsce na dole. Ponieważ chętnych jest bardzo niewielu – większość czasu wyciąg stoi. Nie ma żadnych kolejek, po prostu podjeżdżasz, wpinasz się, kciuk w górę do obsługi i ziuuuum na górę. Nie widziałem tego systemu nigdzie w Europie.
Kolejna szokująca rzecz: Portillo otoczone jest zewsząd wysokimi, stromymi i bliskimi górami. Słońce zagląda tutaj naprawdę na krótko. Nie ma restauracji na stokach, nie widać rodzin z dziećmi, nie zaznacie tutaj Apres-ski, nie ma snow-parków, nie wejdziecie po nartach do jacuzzi, a masaż może Wam zrobić najwyżej partner albo partnerka.
Trenują za to reprezentacje narciarstwa alpejskiego. I to nie bylejakie. Widziałem Austriaków i Amerykanów! Przyznaję bez bicia że od czasów Pirmina Zurbiggena i Alberto Tomby, czyli od jakichś 20 lat, jestem na bakier ze znajomością alpejczyków, więc nikogo nie rozpoznałem – ale w sierpniu jeździła tam reprezentacja pieprzonej Austrii i Team USA – czyli sam szczyt pucharu świata! Panowie przez rozgrzewkę nosili na kombinezonach jakieś polary, ale po godzinie je zdjęli i zasuwali w „gumach” w narodowe barwy. Do tego na stoku były obecne całe ich ekipy, trenerzy, obsługa, a wszystkie przejazdy były rejestrowane na video – po prostu full profeska.
Stoki w Portillo są doskonale utrzymane i puste. 90% krzeseł jeździ również pusta. Pozatrasowe narty oprócz mnie nosił tylko Javier, o którym pisałem już wcześniej. To istny raj zarówno dla ludzi którzy szukają wymagających tras i chcą pośmigać na tyczkach, ale też dla freaków narciarstwa pozatrasowego – jak ja. Wypadałoby dodać, że aby cieszyć się fajną i szybką jazdą po trasie, trzeba mieć do tego dobre, twarde narty gigantowe, a nie zbyt miękkie i zbyt szerokie Rossi S7, które miałem ze sobą.
Portillo polecam zdecydowanie bardziej niż pozostałe dwa chilijskie ośrodki w których byłem: Valle Nevado i El Colorado. Jedyny jego mankament, to odległość od Santiago de Chile – ponad 2 godziny drogi, w tym jazda słynną górską drogą „Chrystus Odkupiciel” o której też pisałem już tutaj.
Z reguły kupuję w Lidlu wino. Akurat wpadłem po butelkę, gdy zobaczyłem kolekcję strojów narciarskich dla dzieci w mocno niewiarygodnych cenach: 55 za kurtkę i 45 za spodnie. Zatrzymałem się na chwilę myśląc, że to pewnie kompletne badziewie – i przyjrzałem się bliżej.
Jestem dziś w Szwecji. Tutaj już późna, chłodna, deszczowa jesień. Nadchodzącą zimę czuć w powietrzu i widać na ulicach. Ci, którzy zapomnieli o ciepłych płaszczach i czapkach, mają skulone ramiona, postawione kołnierze w marynarkach i wyraźnie zmarszczone miny. Przytupują sobie w miejscu czekając na pociąg. Wilgotne, zimne powietrze przeszywa najgrubsze swetry. Jest szaro, siąpi coś z nieba i na ekranach ich smartfonów co i rusz pojawiają się kropelki. Jutro już na pewno wyciągną z szaf kurtki i ubiorą się ciepło.
Uwielbiam zakładać pierwszy raz w sezonie zimową kurtkę i odnajdować w kieszeniach artefakty z minionych sezonów i zjazdów. Dziś w lewej kieszeni znalazłem kawałek opakowania japońskiej herbaty z Hokkaido… Zima chyba naprawdę niedługo… Nie mogę przestać się uśmiechać, kiedy pomyślę o tamtych zjazdach…
W Tatrach padał już pierwszy śnieg, a w Alpach Soelden i Tux lada dzień przyjmą pierwszych narciarzy spragnionych sezonu. Będzie biało i zimno. Będzie fajnie.
Trzymajcie się!