nakreche

narty, na wiele sposobów, subiektywnie


10 Komentarzy

Kirgistan: skutery

Ok. Jesteśmy po dniu na skuterach. Jak idzie? Nie mamy szczęścia do pogody – śniegu co prawda full, ale jest bardzo „trasowo” – czyli wali mega słońce (któryś dzień z rzędu), w dzień roztapiając puch, który w nocy zamarza – i proces się powtarza: tworzy się naprawdę kiepska szreń – a jazda poza trasą to często walka. Skuter wywoził nas na jakieś 3400 – 3600 metrów. Jeździliśmy w układzie: kierowca, jeden Rafał na skuterze za kierowcą, drugi Rafał na linie na nartach za skuterem. Przewyższenia rzędu 1500 metrów każde. Sama góra: warunki w miarę, ale im niżej tym gorzej. Skupiliśmy się więc na pozytywach: ceny, wspaniałe kirgiskie krajobrazy łańcucha Tien-Shan i sześciotysięczniki wkoło. Było też całkiem dziko.

Czego się nauczyliśmy? Kirgiski kierowca skutera nie jedzie tak żeby narciarzowi było dobrze, tylko gna ze specyficzną ruską fantazją. Generalnie gna i nie patrzy za siebie, więc powinien robić to Twój kumpel który siedzi z nim na skuterze. Jak nie będzie zerkał to nawet się nie zorientujecie jak odpadniesz. Ale jest tanio. Jeśli macie podobny pomysł co my – dzwońcie do Slavo (nie mówi totalnie po angielsku): +996 551369963 – spokojnie utargujecie do 60-70$ za dzień.
Słowniczek na off-piste w kirgistanie:
  • Woditiel sniegochoda – kierowca skutera
  • Spasiba, nam nie nada gornowo gida – Dzięki, nie potrzebujemy przewodnika
  • Ja wyjebałsa – przewróciłem się mocno
  • Eta pizdiec – bardzo tu zimno

Foto ze stoków:

A na jutro planujemy coś odpalonego. Nie chcę zapeszać – nie wiem czy wyjdzie…


4 Komentarze >

  • Issyk-Kul to największe słonowodne jezioro świata
  • Za czasów ZSRR Ruscy testowali na nim torpedy i łodzie podwodne – miasta przy jeziorze zamieszkiwali ruscy inżynierowie i wojskowi
  • Nazwa oznacza po kirgisku „gorące jezioro”, bo Issyk Kul nie zamarza nawet w najsurowsze kirgiskie zimy.

issyk-kul-kyrgyzstan

Jedziemy wzdłuż niego, a naszym celem jest łańcuch Tien Shan na chińsko-kirgiskiej granicy. Pięknie, prawda?


10 Komentarzy >

A więc w drogę! Stało się – jedziemy! Zanim rzucę hasło, przybliżę podstawy ligwistyczne.

  • Słowo „Kyrgyz” wywodzi się od liczebnika czterdzieści w języku kirgiskim. Prawdopodobnie założyciele Kirgistanu pochodzili z czterdziestu klanów/rodzin.
  • Słowo „Bishkek” / „Biszkek” – stolica Kirgistanu – wywodzi się z języka starotureckiego, i oznacza kij, którym kobieta zadowalała się pod nieobecność męża. (naprawdę)
  • Słowo „Chuy” – nazwa doliny w której leży Bishkek – wywodzi się… No dobra, nie wiem skąd się wywodzi Chuy.

Rzucam hasło:

Kierunek: Kirgistan, Chuy, Biszkek!

Borat.portraitPo prawej jest link do naszej lokalizacji nadawanej przez nasz nadajnik satelitarny, więc można sobie sprawdzić gdzie jesteśmy nawet jak nic nie piszemy. Droga do Biszkek miała być w założeniu niedroga, więc niestety trochę na około – po drodze mamy jeszcze Berlin i Istambuł. Nie będziemy spamować Waszych ścianek na fejsie – więc po prostu tu zaglądajcie. No i trzymajcie kciuki za dwóch Rafałów! Jak się masz!

 


11 Komentarzy

Igrzyska pomazane gównem

auto-311641Mój blog jest tematyczny. Niszowy. O nartach. Staram się pisać sensownie w temacie i okay – wiem – różnie mi wychodzi. Ale się staram. Czytacie mnie w każdym razie. I przepraszam Was –  Drodzy Czytelnicy, ale dziś muszę zrobić wyjątek i dać upust frustracji. Znowu. Pamiętacie jak wkurzałem się na Igrzystka Olimpijskie w Soczi? Jak nie pamiętacie – tekst jest TUTAJ. Ale to wszystko teraz nieważne. Jest jeszcze gorzej.

Międzynarodowy Komitet Olimpijski to organizacja która nie ma w sobie NIC z etosu igrzysk, organizacja której przestały już dawno temu przyświecać szczytne idee i cele. To organizacja które Igrzyska Olimpijskie ubrudziła gównem. MKOL zaczynał delikatnie. Proces komercjalizacji rozpoczął się w 1992 roku wprowadzając idiotyczne dyscypliny sportowe jak short track, skeleton czy curling, bo liczyli na kasę z reklam i więcej ludzi przed telewizorami. Potem było już grubo. W 1994 roku, kiedy zignorowali tradycję organizacji igrzysk co 4 lata i doszli do wniosku, że liczy się kasa z reklam, i Albertville i Lillehammer zrobili w odstępie dwóch lat, żeby lepiej się zimowe i letnie igrzyska przeplatały. Chuj, że Starożytna Grecja. Chuj, że tradycja. Chuj, że co 4 lata było zawsze.To mniej-więcej tak, jakby nasz Sejm uchwalił, że polska flaga od dziś będzie biało-czerwono-niebieska, bo sponsoruje nas Pepsi. Po prostu wszystko chuj, bo liczą się $$$.

Ja rozumiem: każdy orze jak może. Ale gdyby ktoś to wprost powiedział „Wiecie co, kochani widzowie, no sorka, zrozumcie, liczą się dla nas dolary, i nie będziemy już wam ściemniać o pięknej idei rywalizacji, czy tam coś. Po prostu mamy wysokie koszty utrzymania i chcemy dużo zarabiać” Przysięgam – zrozumiałbym to! Sam pracuję w korpo, wiem co to reve, targety i zamknięcie kwartału. Ale u mnie nikt (a przynajmniej niewielu) ściemnia coś o niesamowitej radości z wykonywanej pracy. Jak rozmawiam ze swoimi córeczkami, to mówię im, że tatuś chodzi do pracy nie po to, bo uwielbia czynić dobro i pokój na świecie, tylko po to, żeby było na jedzonko, na rowerek, i po to, żeby mogły pojeździć na nartkach w Alpach.

Teraz jednak MKOL, przeszedł samego siebie. Bo nie dość że utytłał igrzyska w gównie, to jeszcze zgłupiał. Jak wiadomo w 2022 roku będą igrzyska zimowe. MKOL zażyczył sobie mianowicie na 7000 stronach specyfikacji, by w Oslo – u najpewniejszego dotychczas kandydata do organizacji:

  • utworzyć osobne pasy dla pojazdów MKOL, nieużywane przez komunikację publiczną ani inne pojazdy
  • na członków MKOL mają czekać w pokojach hotelowych (opłaconych przez organizatora) lokalne sezonowe owoce i ciasta (w Oslo w lutym :-))
  • wszystkie hotelowe bary w Oslo należy opróżnić z produktów Pepsi i napełnić produktami Coca Coli
  • prezydent MKOL ma zostać powitany z honorami na pasie startowym po wylądowaniu
  • członkowie MKOL mają mieć osobne wejścia i wyjścia z lotniska
  • podczas ceremonii otwarcia i zamknięcia do ich dyspozycji mają być barki pełne luksusowych trunków, a podczas konkurencji do loży na stadionach ma być dowożone piwo i wino
  • członkowie MKOL mają być witani z uśmiechem na twarzy przez obsługę hotelu
  • przed ceremonią otwarcia MKOL życzy sobie spotkania z Królem

Nie wyobrażam sobie, by pragmatyczni, skromni, hołdujący zasadzie niewywyższania się Norwegowie, oddali MKOL buspasy, albo specjalnie dla idiotów z MKOL zasadzili drzewka owocowe w szklarniach. Ale nawet gdyby jakimś cudem się do tego zmusili, to zapisany formalnie wymóg spotkania Króla, jest dla nich grubiańskim afrontem – zwykłym plaskaczem w twarz. Bo to Król decyduje z kim chce się spotkać, i nigdy-przenigdy nie jest na odwrót. Po przeczytaniu siedmiu tysięcy stron specyfikacji Norwegowie wystawili więc MKOL’owi środkowy palec i bez zbędnej, długiej dyskusji wycofali Oslo z wyścigu o igrzyska. Kraków zrezygnował z trochę innych powodów, z czego niezmiernie się cieszę. Sztokholm – podobnie jak Kraków, doszedł do wniosku, że za drogo i że nie warto.

Kto więc został?

Ałmaty/Kazachstan i Pekin/Chiny. Zajebiście. Po prostu mega. Prawa człowieka, wolność słowa, demokracja w jednym! Po prostu istne uosobienie idei olimpizmu w obu tych miastach i krajach! Jak piszę te słowa – MKOL właśnie wizytuje oba miasta i pisze briefing. Na pewno włodarze witali ich z najwyższymi honorami na pasie startowym. I były sezonowe ciasta. I pełny barek.

Trochę to śmiech przez łzy, bo ja naprawdę igrzyska zimowe uwielbiałem i kiedyś, jeszcze zanim zostały ubrudzone w gównie, czekałem na nie miesiącami i oglądałem wszystkie dyscypliny. To jednak minęło. Wiem o tym, że w Soczi Polacy dali radę i mam szacunek do polskich sportowców. Ale nie oglądałem żadnej dyscypliny. W opresyjnym kraju, ubrudzone kałem – nie byłyby to dla mnie prawdziwe sportowe emocje. Kiedy przez przypadek igrzyska mignęły mi w telewizorze u rodziny – zamiast olimpijskich ideałów widziałem ekran ubrudzony wstrętną, śmierdzącą sraczką MKOL. Był nią tak pomazany, że nie szło się skupić na oglądaniu rywalizacji sportowców przemykających gdzieś między jednym śladem kału a drugim. Olimpijczycy z kupą na brodzie. Wspaniali sportowcy w białych getrach ufajdanych na brązowo. Bohaterowie przecierający gogle pomazane gównem.

Ja mówię pas. I nie tylko ja: John Oliver o Igrzyskach 2022


7 Komentarzy >

kyrgyzstan-roadObaj z Rafałem mamy urwanie głowy – każdy w swojej pracy. Jednak Kirgistan zbliża się do nas wielkimi krokami – to już niecałe 2 tygodnie. Co się więc dzieje? Jak przygotowania?

  • Szukamy taniej kwatery – wygląda na to, że znajdziemy coś za ok. 30-40 USD za pokój za dobę.. aktualizacja: znaleźliśmy za 10USD 🙂
  • Szukamy czegoś czym będziemy wjeżdżać na górę i wiemy już, że musi mieć gąsiennice. Pytanie jeszcze jaki będzie miało rozmiar. Rafał ma prawo jazdy na stara i jelcza, więc może pożyczą mu ratrak. Albo czołg. A jak nie, to wstępnie: wypożyczenie skutera śnieżnego – to koszt około 100 USD za cały dzień – czyli pięć dyszek na głowę, czyli jakaś jedna dziesiąta tego, co płaciliśmy w Japonii.
  • Szukamy też auta 4×4 – i tu zaczynają się schody. Jedna ze stron popularyzująca Kirgistan, zachęca ciepło do pożyczania aut, pisze o wspaniałej kirgiskiej przygodzie, pod koniec dodając, że:
    • ok. 70% dróg jest niewyasfaltowanych
    • drogi górskie są w większości bardzo wąskie i nie mają barierek
    • kierowcy są bardzo agresywni
    • drogówka się czepia i jest skorumpowana

Nie ma jak to dobrze zachęcić turystę… Wspominałem już, że mój Lonely Planet przestrzega kobiety przed podróżowaniem bez faceta, bo sympatyczni Kirgizi porywają je na „małżeństwo”? 🙂 No cóż. Przynajmniej to nam to nie grozi.


6 Komentarzy

Wywiad red. Małgosi Lisak w Radiu Plus – część trzecia/ostatnia

2014-11-20 08.26.00-2Czy wiecie ile rodzajów tuńczyka jest do wyboru w japońskim sushi barze? 🙂 Jeśli nie – posłuchajcie: dziś trzecia odsłona wywiadu dla Radia Plus, tym razem o wyprawie na Hokkaido. Rozmawiamy o legendarnym, japońskim puchu, o sushi i ramen, o treeskiingu, o jeździe ratrakami i skuterami śnieżnymi, o Japończykach, o adrenalinie i endorfinach. Oczywiście cała rozmowa kręci się wkoło nart poza trasą. I tak jak poprzednio: dzięki Gosi jest klimat 🙂

 

 

Linki do poprzednich części:

 


41 Komentarzy

Nauka dzieci jazdy na nartach

Dziś chciałem napisać o nauce dziecka jazdy na nartach.

W komentarzach na FB i blogu pod poprzednią notką, przewijają się głosy dot. nauki dzieci (dzięki Ula i Arek).
I macie tu sporo racji – instruktor zrobi to profesjonalnie, a rodzic ma czas pojeździć, nie ma nerwów i hektolitrów wylanego potu. Wasza decyzja w pełni uzasadniona i doskonale ją rozumiem. Moja jednak była inna.

Ja zdecydowałem się wziąć naukę na klatę z dwóch powodów:
1. Mam kredyt we franku, a godzina polskojęzycznego instruktora w Alpach to 50 euro.
2. Chciałem nauczyć jeździć swoje córki. Ja. Osobiście. Po prostu taki cel i satysfakcja z jego spełnienia.

Chciałem w tej notce podzielić się z Wami tym co moim zdaniem się sprawdziło.

Po pierwsze: psycha to podstawa u czterolatka.

Ja swoje dziewczyny zacząłem przygotowywać dawno temu: wiedzą, że tata jeździ „najlepiej na świecie”, umieją na mapie świata pokazać miejsca gdzie jeździłem i proszą same o filmy z nart. Fajnie mieć tak oddane fanki – ale wiem, że u mnie sytuacja jest może szczególna. Jeśli jednak Wy zaczniecie z maluchem poruszać temat nart na miesiąc przed wyjazdem, opowiadać jak będzie w górach, przygotowywać na upadki i ćwiczenia, zabierać na giełdę narciarską by wybrać sprzęt – powinno to znacząco pomóc. Maluch złapie, że narty to szczególna rzecz, będzie czekał, opowiadał o tym wszystkim i nie podda się łatwo.
Kolejna sprawa to pierwsze porażki i wywrotki. Nie możecie stracić wtedy cierpliwości. Trzeba obracać to w żart i konsekwentnie kazać dziecku próbować. Najgorsza opcja to odpuścić po pierwszych porażkach, bo wtedy narty będą się maluchowi kojarzyć tylko z płaczem i upadkami. Wiem, że to trudne. Wiem, że męczące. Ale nie odpuszczajcie.

Po drugie: szelki – czyli zabójca instruktorów.

Kupcie uprząż/szelki. Każdy instruktor narciarstwa powie Wam że uprząż/szelki to najgorsza rzecz na świecie. Wiecie czemu? Bo szelki odbierają im pracę. Szelki to zabójca instruktorów narciarstwa. Dzięki nim średniojeżdżący rodzic jest w stanie nauczyć swoje dziecko jeździć bez pomocy. Powiedzmy, że warunek to jeszcze dobra kondycja rodzica.
Ważne by szelki miały trzymanie w pasie i ramionach oraz pod nogami (coś jak uprząż alpinistyczna) i by miały dwa uchyty dzięki ktorym można dzieckiem sterować (film poniżej). Takie szelki na allegro to ok. 60pln.

Po trzecie: mój plan/pomysł na naukę

1 dzień: nie idźcie na stok i nie kupujcie karnetu. Ciągajcie dziecko w szelkach po ośnieżonej nieuczęszczanej ulicy albo placu tak, by łapało w nartach równowagę, nauczyło się w miejscu obracać na nartach i przyzwyczaiło do nart na nogach. Chodzi też o to, by skumało co stanie się gdy jedna narta wjedzie na drugą i by nauczyło się wstawać.

2 dzień: szelki i jazda z góry. Nauka pługowania: „pizza” – czyli pług – narty w kształt pizzy, „frytki” – narty równolegle – to moja „nomenklatura”. Próbujemy też pierwszego skręcania przez naciskanie swojej nóżki rączką. Ten dzień będzie najbardziej wymagający kondycyjnie i dla dziecka i dla rodzica.

3 dzień: pierwsza próba jazdy bez szelek, ja jadę tyłem poniżej dziecka, maluch przede mną i dalsze ćwiczenia frytki/pizza. Jestem dwa-trzy metry poniżej, więc jeśli dziecko zapomni o pługu albo coś mu nie wyjdzie – wpada w moje/Wasze ramiona.

Tak wyglądały moje maluchy w trzecim dniu:

4 dzień: nauka skręcania przez naciskanie rączką kolanka i podnoszenie drugiej rączki.

Po czwartym-piątym dniu nauki maluch powinien być w stanie zjechać za nami po stoku pługo-skrętem. U mnie na koniec czwartego dnia było już tak:

Między trzecim a czwartym dniem, można zrobić dzień przerwy. To pomoże Wam złapać oddech, a dziecku zatęsknić za nartami. Ważne jednak by nie robić przerwy po kiepskim dniu z upadkami, ale po dobrym dniu. Wtedy dziecko będzie czekało bardziej na narty.

Macie jakieś swoje rady/patenty/uwagi?
Podzielcie się.