Zamiast tekstu – krótki edit:
Dialog:
-Jadę w Alpy
-Dokąd?
-Krippenstein
-(znak zapytania w oczach, nic mi to nie mówi)
Tak: wśród narciarzy jeżdżących po trasach, Krippenstein znaczy niewiele: wielka gondola na górę, spora różnica wzniesień, ale praktycznie tylko jedna główna dziesięciokilometrowa trasa plus kilka krótkich dochodzących. Brak snowparków dla nastolatków. Jak na Alpy nic szczególnego. Wiele jest miejsc z dłuższymi trasami i lepszym Après-ski.
Dla narciarstwa pozatrasowego to jednak mekka. Nieprzebrane tereny bez wyciągów, ratraków i ubitych tras. Do tego specyficzne położenie geograficzne powodujące, że spada tu znacznie więcej puchu niż gdzie indziej w Alpach. Nie na darmo rok w rok Krippenstein otrzymuje wyróżnienia od organizacji zrzeszających freeriderów. Skład gondoli do której wchodzi kilkadziesiąt osób wygląda inaczej niż we Włoszech czy innych austriackich wioskach: bardzo niewiele osób trzyma niewinne slalomki czy gigantki. Jest też niezbyt wiele snowboardów. Większość ludzi wyposażona jest w długie i szerokie pozatrasowe „łopaty”, bardzo często z wiązaniami freeturowymi. Pod rozpiętymi kurtkami widać nadajniki lawinowe, wiele osób nosi spore plecaki a z nich wystają trzonki łopatek czy sondy.
Jesteśmy tutaj z Rafałem już drugi raz w sezonie 2012/2013. Tym razem sami we dwóch. W planach były głównie skitury, ale 20cm świeżego puchu w nocy nie pozwala nam skupić się na czystym podchodzeniu. Po pierwszym zdobytym szczycie – puszczamy się w dół w kopny śnieg: nieczęsto w Alpach ma się tyle szczęścia i takie warunki. Dziś w nocy, kiedy to piszę – jest już czyste niebo, pewnie nie popada – więc pewnie jutro będą już typowe tury: trasa już ustalona, mapa przeanalizowana, waypointy naniesione na GPS. Jest niestety lawinowa trójka, więc trzeba mocno uważać.
A film poniżej z dzisiaj, świeżo zmontowany:
A więc byłem i trochę pośmigałem. Najpierw słowo o warunkach na mrągowskim jeziorze Czos w ostatnią sobotę: temperatura -5 stopni, piękne słońce, gruby lód przykryty ponad 30cm warstwą przewianego śniegu, wiatr zmienny, północny – z reguły poniżej 10 węzłów ale w porywach aż do 30.
Jak widać na filmie poniżej – były momenty, kiedy kite leżał na ziemi niewzruszony, a były i takie, gdy można było się całkiem szybko poślizgać. Mimo tak zmiennych warunków, miałem sporo radości przebywania na powietrzu przy takiej pięknej pogodzie i weekend uważam za bardzo udany. Jeszcze raz podziękowania dla KiteJunkies za latawiec: okazało się przy tym, że czasem jeszcze nie czuję się zbyt pewnie – szczególnie przy ostrych szkwałach, a pomocy instruktora momentami naprawdę mi brakowało. No ale dałem radę.
Moje plany na lato ilustruje fotografia poniżej. A Wam kto będzie podpinał linki do latawca?
fot: KiteJunkies
Pięć lat temu napisałem poradnik robienia fotek i filmów narciarskich GoPro i był to jeden z częściej odwiedzanych postów na tym blogu. Jest jednak rok 2018. Po takim czasie post jednak mocno się zdezaktualizował: wyszły nowe kamery, nowe gadżety, nowe oprogramowanie. Czas zatem napisać go od nowa.
Dzisiaj na trasach i poza nimi wielu narciarzy używa kamer sportowych. Bardzo niewielki procent z tych filmów da się przekuć na ciekawy amatorski edit. Większość ludzi kręci monotonne filmy z głowy i potem albo nie chce im się tego montować, albo wręcz nie ma za bardzo co montować. Mam trochę doświadczenia z najpopularniejszą kamerą na rynku – GoPro – i chciałem się nim trochę podzielić. Jeśli macie ochotę przeczytajcie moje rady dotyczące GoPro.
Gopro Hero Session
Jeśli – jak ja – szukacie dobrego balansu cena-wydajność, polecam:
Zamiast tego wszystkiego – kupcie nie jedną drogą a DWIE małe i tanie kamery GoPro Hero4 Session (znane również jako Hero Session). Wiem: bez gadżetów które odradzam, będzie trudniej ustawić kąt albo trudniej włączyć nagrywanie, ale efekt po montażu filmu z dwóch kamer bez gadżetów będzie powalająco lepszy niż z jednej z gadżetami. Cena nowego modelu Hero Session to obecnie około 600 PLN. Mała kamera jest lżejsza a przez to wygodniejsza, ale też bezpieczniejsza w użyciu, jeśli montujesz ją np. na kasku (czemu bezpieczniejsza? przeczytaj tutaj czemu Michael Schumacher leżał w śpiączce przez rok)
Poza standardowym wyposażeniem, gadżet jaki polecam to mocowanie na kijek. Niestety Chińczycy jeszcze nie zrobili zamiennika – kiedy piszę te słowa dostępny jest tylko oryginał za około 90 PLN.
Oczywiście cały powyższy opis dotyczy sytuacji, w której liczycie się z kasą. Jeśli budżet macie nieograniczony – kupcie trzy kamery GoPro Hero6 Black, i wszystkie dostępne mocowania, baterie, ekrany LCD, WiFi, piloty itd. To wszystko na pewno są fajne gadżety. Wydacie pewnie osiem tysięcy.
mocowanie na kijek narciarski
Sposób mocowania jest kluczowy. Pamiętajcie, że przydługie ujęcia z głowy są zwyczajnie nudne i trzeba je przeplatać z innymi. Warto zatem pomyśleć nad następującymi mocowaniami:
Konfiguracja kamery: najlepsze tryby to 1440-30 oraz 960-60
Zdecydowanie polecam używanie trybu innego niż szerokokątny (tzn. bez litery „W” – Wide), który nie ucina góry i dołu. Najlepsze tryby moim zdaniem to:
W wymienionych trybach dostajecie szeroki kąt we wszystkich kierunkach. Wybierzcie 60 klatek na sekundę jeśli będziecie potem chcieli ujęć w zwolnionym tempie. Proporcje proponowanych przeze mnie trybów to 4:3 (a nie 16:9 – dlatego odradzam tryb 1080-30, który ucina dół i górę. ). Górę i dół zawsze możecie przyciąć potem ręcznie.
Dodatkowo polecam ustawić dwa domyślne tryby działania GoPro, dzięki którym możecie obsługiwać GoPro bez pilota, na ślepo:
Nauczcie się co sygnalizuje Wam kamera beep’em: jeden beep: start, trzy beepy: stop.
Pamiętajcie, że ujęcia z głowy są kluczowe i stanowią podstawę-bazę filmu, ale jeśli będą zbyt długie to film będzie zwyczajnie nudny. Dlatego właśnie poleciłem powyżej tyle mocowań i przynajmniej dwie kamery. Dzięki montażowi i przeplataniu ujęć uzyskacie fajny, dynamiczny film. Jeśli jedziecie sami – warto przemyśleć kombinację: czubek narty + głowa. Jeśli macie kumpla: ten z Was który jedzie pierwszy może mieć kamerę na kasku skierowaną do tyłu, ten który jedzie drugi – do przodu, albo na kiju wysoko.
Na Maca warto używać iMovie. Kosztuje chyba z 10 dolarów, ma wszelkie kodeki, jest prosty w użyciu i ma opcje których potrzebuję. Po prostu fajnie działa. Odradzam wszelkiego rodzaju drogie wynalazki jak Final Cut Pro, albo Adobe Premiere, chyba że macie duży budżet a montowanie filmów to Wasza pasja.
Warto w tym miejscu wymienić kilka darmowych narzędzi do stabilizacji obrazu dostępnych pod Windows. Ja używam następującego zestawu:
Tutaj nieoceniony będzie Adobe Lightroom. Do Lightroom’a warto zaopatrzyć się w zestaw presetów na śnieg/zimę. Dzięki nim możecie edytować fotki szybciej i robić to jak ja – gdy nie jesteście profesjonalnymi fotografami i nie znacie super-dokładnie wszystkich funkcji tego narzędzia. W sieci dostępnych jest wiele tysięcy darmowych i płatnych presetów – polecam oczywiście te darmowe, np. ze strony CreativeTacos.
Jeśli macie czas i umiejętności bawić się z Lightroomem, polecam również poradnik obróbki zdjęć zimowych ze strony Layers Magazine.
Warto w tym miejscu dodać, że w chwili obecnej żadna z kamer GoPro nie ma możliwości robienia zdjęć w formacie RAW w trybie seryjnym. Kamery Hero5 Black i Hero6 Black robią tylko pojedyncze zdjęcia RAW.
Efekt zabawy wspomnianymi presetami, montażu GoPro na kiju i wspomnianych wyżej ustawień dla kamery Hero4 Session:
fotka z GoPro Hero4 Session: jedna z fotek poklatkowych 0.5 sek, rozdzielczosc 1440, mocowanie na kij, post-processing w Adobe Lightroom
Jazda… No cóż ja będę pisał… Oszczędzę Wam może marketingu i bzdur: możecie go przeczytać w lajfstajlowych magazynach z napakowanymi panami na okładkach. Tam są takie fajne artykuły… „Znalazłem się w białej komnacie z puchu”… czy jakoś tak… Czytałem, jak nabyłem egzemplarz, bo zaciekawił mnie tytuł na okładce. Cóż. Moim zdaniem nie było żadnej cholernej białej komnaty i nie wiem co miał na myśli autor. Ponieważ jednak rozśmieszył mnie strasznie ten patetyczny opis – sam nie zamierzam silić się na podobny. Ale zaczynam już dryfować… Ad meritum.
Po prostu zerknijcie na filmy – wrzuciłem dwa, które lubię najbardziej. W tak ekstremalnej dziczy – jeździłem jeszcze tylko w Laponii. Warunki na Alasce możecie dobrać do umiejętności: może być płasko, może być stromo i przyjemnie, może być też idiotycznie stromo: każdy ma swoje preferencje i progi komfortu.
Kiedy poniższy filmik „60deg” złożyłem jeszcze na Alasce – pokazałem go dwóm chłopakom z Bostonu. Mocno się podekscytowali i uparli, że muszą lecieć w to miejsce. Namówili pilota – polecieli bez przewodnika. Jeden z nich miał pecha i przewrócił się w połowie stoku. Ponoć koziołkował drugą połowę aż spadł na sam dół. Niestety wiązania miał ustawione na dość twardo i zanim narty się wypięły – poukręcały mu więzadła krzyżowe w obu kolanach. Nie spotkałem ich po wypadku, bo akurat czekałem na podwózkę w innym heliporcie, ale od barmana z pubu obok którego mieszkaliśmy wiem, że polecieli prosto na operację. Chłopak nie mógł się utrzymać na nogach (nogi w kolanach zginały mu się ponoć w lewo i prawo). Pocieszeniem jest to, że rekonstrukcja więzadeł ACL to dziś ponoć standardowa procedura – a chłopak poza tym, że poobijany – nic w sumie nie złamał… Opisywany wypadek miał miejsce na stoku z drugiej części filmu…
Drugi filmik – „Freeride” – to dużo mniej adrenaliny, ale za to dużo więcej endorfiny. To dla mnie właśnie esencja poza-trasowej jazdy na nartach i chyba dobrze pokazuje powód dla którego tak mnie to wciągnęło. Łagodny, w miarę prosty stok i czerpanie radości z jazdy. Taka właśnie może być Alaska: nie musisz być super-ekspertem, żeby cieszyć się pustką, wolnością i prędkością.