nakreche

narty, na wiele sposobów, subiektywnie


2 Komentarze

Raki i czekan na skitury

Podchodzisz na nartach. Robi się coraz bardziej stromo. Foki przestają trzymać i narty zaczynają się zsuwać do tyłu mimo zamontowanych noży. Zygzakowanie nie pomaga albo wręcz nie jest możliwe, bo nie ma na nie miejsca. Być może jesteś w rynnie lub żlebie. Potrzeba Ci dobrego trzymania, dobrej przyczepności, i jest na tyle stromo, że dwie nogi z fokami na nartach i kijki przestają wystarczać.

To właśnie moment, gdy jesteś zmuszony zrobić zmianę ekwipunku. Zdejmujesz narty i przyczepiasz je do plecaka razem z kijami, wyjmujesz czekan i raki.

Nie zawsze na turach stajesz przed taką koniecznością. Często wiesz, że będzie łagodnie i nie ma sensu targać ze sobą tego całego szpeja. Ale kiedy już wiesz, że może być ostrzej – trzeba się przygotować.

Czy kupować raki i czekan?

Jeśli nie jesteś jeszcze pewny/pewna do czego będzie Ci potrzebny – czy będziesz używał sprzętu zimą czy latem, czy do turów, czy do wspinaczki czy turystycznie, czy będzie potrzebny jeden czekan czy dwa – wstrzymałbym się z kupnem i pożyczał sprzęt w dobrej wypożyczalni. Są tam fachowcy, którzy dobrze doradzą ci w wyborze. Jeśli natomiast już wiesz, do czego będą potrzebne: wiesz, że chcesz wchodzić z nartami, zimą w głębokim śniegu albo po lodowcu – wydaje się, że możesz podjąć decyzję.

Na jaki sprzęt się zdecydować?

Lekkie aluminowe raki koszykowe Black Diamond

lekkie aluminowe raki koszykowe Black Diamond – 10 kolców, cena ok. 300PLN

Raki

Nie chcesz ciężkich stalowych raków, które służą do chodzenia po skałach, kamieniach i piargach. Potrzebne ci będą lekkie raki aluminiowe: 10-12 kolców. Aluminium nie powygina się na śniegu i lodzie. Dobrze będzie jeśli raki będą pasować na twoje turowe buty narciarskie jak i na normalne buty do trekkingu.

Jako amator – nie używam raków automatycznych ani półautomatycznych (nadających się do alpinistycznego obuwia technicznego), a popularnych raków koszykowych: mają dość łatwy sposób zakładania i jednocześnie wystarczają póki co na podejścia na które się porywam. Jednocześnie pasują zarówno na buty trekkingowe jak i skiturowe.

Pamiętaj, żeby do raków koniecznie dokupić neoprenowy pokrowiec. Jeśli włożysz je do plecaka bez niego – jest duża szansa, że zniszczysz sobie coś w plecaku, albo przedziurawisz rakami sam plecak.

Dziaba, czyli czekan

czekan do skiturów

czekan do skiturów Petzl: 50cm, 340g. cena ok. 250PLN

Lekki, aluminiowy i raczej krótki. Na pewno nie będziesz targać ze sobą stalowego żelastwa na plecach. Nie będziesz wykuwał nic w skałach i kamieniach, a na lód i śnieg – aluminium na pewno wystarczy. Jeśli nie jesteś ski-alpinistą, czekan nie musi mieć łopatki do robienia stanowiska. Podstawowe kryterium wyboru czekana do turów to waga. Im więcej będziesz chodził – tym bardziej będzie to dla ciebie oczywiste.

Czekan powinien mięć pętlę nadgarstkową, która pomoże utrzymać go w ręku przy ewentualnym nieszczęśliwym ześlizgu.

Reguły dla turystyki górskiej mówiące o długości czekana: wzrost minus 100cm nie mają zastosowania w czekanach do ski-alpinizmu czy skiturów. Tym czekanem nie będziesz się podpierał! Kup raczej krótszy niż dłuższy: często będziesz w śnieg wbijał nie ostrze, a stylisko (tak!) trzymając czekan za głowicę. Poza tym dłuższy czekan – to większy zamach. Mając 190 cm wzrostu uważam, że czekan długości 50-55cm jest dla mnie w sam raz.

Jeden czekan czy dwa?

Większości ludzi wystarcza jeden czekan, ale są fani lodowej wspinaczki, którzy twierdzą, że bywają w miejscach, gdzie z jednym czekanem nie dałoby się podejść. Nigdy nie byłem w takich miejscach i nie używałem dwóch czekanów. Nie umiem zakładać stanowisk, poręczować gór ani wchodzić po skałkach. To jest blog narciarski, a nie alpinistyczny. Mam dużo szacunku dla kolegów – alpinistów: w tym temacie jestem małym misiem i wszystko przede mną: mam świadomość swoich ograniczeń i tu Wam nawet nie próbuję doradzać. Ja mam jeden czekan a nie dwa. Jeśli szukacie specjalistycznego sprzętu ski-alpinistycznego – polecam strony:

Jeśli natomiast interesują Cię moje pozostałe notki dotyczące sprzętu amatorskiego sprzętu skiturowego, to są tutaj:


8 Komentarzy

Foki i Foczki

Na tury zacząłem chodzić jakieś 5-6 lat temu, ale ponieważ chodziłem raczej rzadko – sprzęt z reguły pożyczałem. Jeśli nie jesteście zdecydowani, lub nie chodzicie zbyt często – tak jest taniej. Poza tym możecie przetestować sobie różny sprzęt i wybrać swój ulubiony. Jeśli jednak jesteście pewni, że ski-touring to coś co Was pociągnie dalej, macie już pewien ogląd na sprawę i jakieś doświadczenie w temacie – warto zastanowić się nad kupnem swojego sprzętu…

Chciałbym więc napisać serię postów o ski-touringu i sprzęcie turowym (komentowaliście wcześniej jeszcze na blogu „nanarty”, aby tak zrobić). Niniejsza notka jest pierwszą, z cyklu która będzie o tym traktować. Sezon na tury w zasadzie się dopiero rozpoczyna, albo co najmniej jest w pełni – więc myślę, że jakoś się wpiszę w czas i kontekst.

Dziś rzecz będzie o fokach. Foki to nic innego jak kawałki materiału które przyklejamy na spód narty, mające włos skierowany w jednym kierunku. Dzięki temu nartę można z niewielkim oporem ciągnąć po śniegu do przodu, pod górę, ale nawet przy całkiem sporej stromiźnie narta nie będzie się zsuwać do tyłu. Nazwa „foki” pochodzi od foczego futra które było niegdyś stosowane w tym celu. Po angielsku foki to „skins” – i tego nie znajdziecie w żadnym słowniku.

Naklejanie fok na narty

Naklejanie fok na narty

Jak dzielimy foki ze względu na materiał:

  • nylonowe – bardzo trwałe, ale wolne: tzn. stawiają znaczny opór przy ciągnięciu narty w górę
  • moherowe (hehe) – bardzo szybkie, ale mało odporne na uszkodzenia mechaniczne – szczególnie jeśli decydujemy się zjechać kawałek bez zdejmowania fok – powinniśmy bardzo uważać na kamienie jeśli mamy założone moherowe foki.
  • nylonowo-moherowe – rozsądny kompromis między trwałością a szybkością. Sam takich używam obecnie.

A który rodzaj jest dla kogo? Które są najlepsze? Cóż: jeśli jesteś doświadczonym tour-skierem, jesteś przed jakimś poważnym trawersem czy wycieczką która zajmie kilka dni – to na pewno nie czytasz mojego poradnika dla początkujących, bo sam wiesz dobrze co wybrać. I pewnie wybierzesz czyste mohery.

Jeśli natomiast głównie zjeżdżasz, czasem decydujesz się na podejścia, nie jesteś fanem touringu i chcesz jedne foki na kilka lat – kup nylonowe.

Jeśli trochę już podchodzisz, rozwijasz się w tym kierunku, wybierasz się w coraz dłuższe trasy – pewnie mix nylonowo-moherowy jaki mam ja – będzie dla Ciebie dobrym kompromisem.

Do samego materiału na foki musisz dokupić: zaczepy na przód nart i haczyki na tył, siatkę do naklejania fok i ich przechowywania, przewiewny i wytrzymały futerał. Są dostępne foki bez tylnych zaczepów (wtedy można je stosować do różnych długości nart) ale niezbyt je polecam: foka powinna trzymać się wtedy na kleju, ale przy długim podejściu tył będzie się odklejał, namoknie, potem zamarznie, nie będzie się chciał kleić i komfort podejścia będzie niższy.

Foki możesz kupić wstępnie przygotowane, lub „z metra”.

  • z metra: szczególnie jeśli dużo chodzisz, foka się zużywa, a zaczepy możesz użyć wielokrotnie – kup „z metra”, wyjdzie taniej, chociaż foki mogą być troszkę gorszej jakości
  • pół-gotowe: z reguły zaczepy z tyłu są już przymocowane, trzeba tylko dostosować długość, dokręcić przednie zaczepy i dociąć. Wyjdzie trochę drożej, ale z reguły mamy już w komplecie pokrowiec, siatkę, nóż do cięcia i zaczepy.

A jak jest z szerokością foki? Foka nie powinna zakrywać krawędzi nart i być od nich odsunięta na przynajmniej 1-2mm z każdej strony. Jeśli zatem nie zamierzamy docinać fok – musimy kupić foki 3-4mm węższe niż nasza narta w talii. Foki nie trzeba wtedy docinać, ale w szerokich miejscach narty – foka będzie tylko wąskim paskiem – a co za tym idzie – nie będzie tak dobrze „trzymać”, czyli narta będzie bardziej podatna na przesuwanie się do tyłu na stromiznach.

Zdecydowanie lepiej kupić więc zbyt szerokie foki które potem docinamy dokładnie do swoich nart.

Ciekawy materiał o docinaniu fok Black Diamonda możecie obejrzeć tutaj:

Jaka jest cena fok? Niestety nie są tanie: jeśli kupujesz z metra – musisz liczyć się z ceną nawet ok 1 PLN za centymetr – czyli nawet 400 PLN na dwumetrowe narty. Jeśli kupujesz gotowe – to koszt 500-600PLN, ale masz wszystko w komplecie.

Gorąco polecam kupno fok w dobrym górskim sklepie, gdzie po pierwsze wiedzą jak to przechowywać, aby klej nie wysechł, nie spłynął i gdzie towar schodzi im na bieżąco, w dużych ilościach.

Pozostałe notki o sprzęcie skiturowym:


6 Komentarzy

Krippenstein: czysty ski-touring

Nasz cel tym razem to schronisko Wiesberghaus w samym centrum masywu Dachstein, powrót planujemy tego samego dnia. Wszystko zaczyna się bardzo pozytywnie. Od samego rana wydaje się, że nie musimy się spieszyć. Po luźnym i długim śniadaniu zbieramy się do kolejki i wyjeżdżamy na Hoher Krippenstein. Kawałek nartostradą i na wysokości około 1700m schodzimy z trasy, przypinamy foki i rozpoczynamy marsz. Teren zróżnicowany: trochę płaskiego, trochę podejść (ale nie bardzo ostrych – tylko takich gdzie raczej nie musisz robić zygzaków), trochę zjazdów, które bez odpinania fok zawsze nieporadnie wychodzą. Świeci słonko a w uszach słuchawki. Dopisują humory.

Po połowie drogi zaczyna psuć się pogoda. Marsz zajmuje nam trochę więcej niż się spodziewaliśmy: nie ma wytyczonych szlaków, czasem tylko spotykamy drogowskaz albo tyczke. Do tego od połowy drogi nie ma żadnych śladów – nikt tędy nie szedł od ostatniego opadu śniegu – czyli to my „wytyczamy” trasę, to po naszych śladach będą chodzić inni. W związku z tym musimy często wyciągać mapę, wspomagać się GPS’em, sprawdzać kierunek na kompasie, upewniać się, że nie błądzimy – wszystko sporo zajmuje. Oprócz tego jest duże zachmurzenie, więc przy braku żadnych śladów na śniegu – światło jest bardzo płaskie – często nie widać stromizny stoków, zdarza się nam w ostatniej chwili korygować kierunek podejścia czy zjazdu. To wszystko wydłuża nam marsz. W 3/4 drogi w myślach mamy zupę gulaszową którą zjemy w schronisku – chce nam się jej bardzo. Mamy nadzieję lekko podsuszyć rzeczy, napić się herbaty, odpocząć trochę. Dochodzimy do przełęczy z której widać już schronisko. Jednocześnie zaczyna sypać śnieg i widzimy bardzo niskie chmury sunące w naszą stronę. Oceniamy, że do schroniska mamy 30-40 minut. Na zegarku dochodzi trzecia. Czy damy radę wrócić przed zmierzchem? Mało czasu. Mam w plecaku latarkę czołową, ale wolałbym jej nie używać. Po krótkiej naradzie decyzja: wracamy. Zamiast gulaszowej wciągamy obrzydliwe żele energetyczne i wio z powrotem. Mapa poniżej pokazuje mniej-więcej naszą trasę.

Zrzut ekranu 2013-03-29 o 08.35.57

Założyliśmy foki i zeszliśmy z trasy w punkcie po prawej stronie z napisem „start”. Potem żółte punkty pośrednie do nawigacji. Schronisko to niebieski znacznik „target” po lewej. Niebieska strzałka to miejsce w którym zawróciliśmy. Jak widać: zaledwie 600 metrów w linii prostej od celu.

Rada dla wybierających się do Wiesberghaus: zacznijcie wcześniej niż my. A analiza na chłodno: zakładając, że w schronisku nie udałoby się (i nie chcielibyśmy) zanocować, że z powrotem byłaby mgła lub chmury i pamiętając, że nie mieliśmy namiotu, śpiworów, a plecaki mieliśmy przygotowane „na jeden dzień” – myślę, że była dobra decyzja. Tylko te żele ohydne.


Dodaj komentarz

Krippenstein: ski-touring i freeride

Dialog:

-Jadę w Alpy

-Dokąd?

-Krippenstein

-(znak zapytania w oczach, nic mi to nie mówi)

Tak: wśród narciarzy jeżdżących po trasach, Krippenstein znaczy niewiele: wielka gondola na górę, spora różnica wzniesień, ale praktycznie tylko jedna główna dziesięciokilometrowa trasa plus kilka krótkich dochodzących. Brak snowparków dla nastolatków. Jak na Alpy nic szczególnego. Wiele jest miejsc z dłuższymi trasami i lepszym Après-ski.

Dla narciarstwa pozatrasowego to jednak mekka. Nieprzebrane tereny bez wyciągów, ratraków i ubitych tras. Do tego specyficzne położenie geograficzne powodujące, że spada tu znacznie więcej puchu niż gdzie indziej w Alpach. Nie na darmo rok w rok Krippenstein otrzymuje wyróżnienia od organizacji zrzeszających freeriderów. Skład gondoli do której wchodzi kilkadziesiąt osób wygląda inaczej niż we Włoszech czy innych austriackich wioskach: bardzo niewiele osób trzyma niewinne slalomki czy gigantki. Jest też niezbyt wiele snowboardów. Większość ludzi wyposażona jest w długie i szerokie pozatrasowe „łopaty”, bardzo często z wiązaniami freeturowymi. Pod rozpiętymi kurtkami widać nadajniki lawinowe, wiele osób nosi spore plecaki a z nich wystają trzonki łopatek czy sondy.

Jesteśmy tutaj z Rafałem już drugi raz w sezonie 2012/2013. Tym razem sami we dwóch. W planach były głównie skitury, ale 20cm świeżego puchu w nocy nie pozwala nam skupić się na czystym podchodzeniu. Po pierwszym zdobytym szczycie – puszczamy się w dół w kopny śnieg: nieczęsto w Alpach ma się tyle szczęścia i takie warunki. Dziś w nocy, kiedy to piszę – jest już czyste niebo, pewnie nie popada – więc pewnie jutro będą już typowe tury: trasa już ustalona, mapa przeanalizowana, waypointy naniesione na GPS. Jest niestety lawinowa trójka, więc trzeba mocno uważać.

A film poniżej z dzisiaj, świeżo zmontowany:


Dodaj komentarz

Ski-touring w Tatrach: Morskie Oko i Mnichowe Plecy

Dziś coś z rodzimego podwórka: skitury na Mnichowe Plecy i zjazd do Morskiego Oka. Dla tych, co znają Tatry – to pewnie standardowa trasa. Dla tych co nie znają – warto spróbować. Ja uważam się za początkującego amatora ski-turingu i na tej trasie czułem się super. Mapa wygląda następująco (podejście zaznaczone jest na różowo, zjazd na zielono):

Parametry trasy: Różnica poziomów: około 700 metrów. Czas podejścia: około 4 godziny, czas zjazdu do jeziora: poniżej 20 minut, potem trawers jeziora i zjazd do parkingu – nie więcej niż pół godziny.

Początek na parkingu i już tam można zapiąć narty bez fok – stamtąd bardzo łagodne podejście do schroniska nad Morskim Okiem. W schronisku porządna jajecznica i ruszamy dalej. Na fotce poniżej obok schroniska Mnich (czubata górka po środku zdjęcia) wygląda bardzo stromo i skaliście – dlatego na jego plecy wchodzimy „od tyłu“ (jak to na plecy) – i tamtędy można podejść całkiem wysoko bez sprzętu asekuracyjnego:

Przecięcie Żlebów: Marchwicznego, Urwanego i Szerokiego – to miejsce schodzenia lawin: trzeba tam uważać. Na fotce widać, że co wyrośnie – to co jakiś czas jest koszone przez mniejsze czy większe lawiny. W tle widać Morskie Oko. Najbezpieczniej robić ten trawers rzecz jasna przy jedynce-dwójce. Nie zawsze jednak są tak komfortowe i stabilne warunki do poruszania. Słaba trójka bez przewodnika to już jakieś ryzyko. Na mocną trójkę bez przewodnika chyba bym się nie porwał sam:

W pobliżu Mnichowego Kotła jest już zbyt stromo, żeby wchodzić w linii prostej nawet z fokami i harszlami – jak widać robimy zygzaki:

A to już zjazd z pleców – nie dalej niż 100 metrów od szczytu:

Tutaj znowu w kotle, ale tym razem zjazd trochę z innej perspektywy:

A tutaj już ostatnia fotka i trawers po powierzchni Morskiego Oka – to był fajny dzień!