Jeśli czytacie bloga regularnie – to pewnie pamiętacie moje przejścia i utyskiwanie na instruktorów narciarskich. Mój pogląd bardzo się zmienił, a moje dziewczyny wreszcie trafiły na wspaniałego instruktora.
1. Ma doskonałe przygotowanie dydaktyczne. Sam nigdy nikogo nie uczyłem jeździć – robiłem to z córkami „na czuja”. Trochę z daleka podglądałem – nasz instruktor dokładnie obserwuje dzieci, poprawia każdy drobny błąd, czasem daje indywidulane ćwiczenia. Efekty mnie zdumiały.
2. Ma autentyczą i prawdziwą sympatię do dzieciaków i mega kontakt z nimi. To powoduje, że moje córki nie mogą się doczekać zajęć. Pewnie na niewiele zda się przygotowanie dydatkyczne jeśli dzieci by nie lubiły instruktora. One doskonale wyczuwają, kto naprawdę je lubi, i tę sympatię zwracają w dwójnasób.
3. Praktyka mówi mu gdzie dzieciaki mają granice i gdzie można je zabrać. Sam nie wziąłbym ich tak szybko na czerwoną trasę. On wiedział dokładnie kiedy można to zrobić.
4. Moje córki mają na mnie „sposoby”. Przytulanie, łezka, smutne spojrzenie w oczy – to po prostu małe kobietki, które wiedzą dobrze gdzie nacisnąć, żebym przynajmniej czasem zachował się tak jak one chcą. Przy instruktorze, w grupce innych dzieci – te sposoby nie działają. Na szczęście.
Te wszystkie opisane powyżej cechy powodują, że pierwszy raz w życiu jestem absolutnie przekonany, że nie dałbym rady z maluchami poczynić takich postępów jak udało się jemu. Dziewczyny śmigają po trudnych, czerwonych trasach, wjeżdżają na muldy. Przecierałem też ze zdumienia oczy, kiedy po zajęciach, już „na luzie”, moje gwiazdy, które normalnie nieśmiałe i nieodstępujące mnie na krok (“wszędzie z tatą”) – jeździły sobie SAME na orczyku w górę, potem zjazd z górki, same do kolejki, znowu w górę, i tak parę razy. Także kochani – trzeba dobrze trafić. Ja miałem tym razem szczęście. Jeśli Pan to czyta, Panie Ignacy – to mega dzięki, kask z głowy, szacunek!
PS. Mam wrażenie, że do grupy sześciolatków chętnie dołączyłaby większość mamuś wszystkich dzieci z całego wyjazdu – jeśli wiecie co mam na myśli 😉
PPS. Jeździłem ze szkołą Olton (to nie jest post sponsorowany ani product placement).
25 stycznia 2018 o 9:07 PM
Pamietamy pamietamy Twoje przywiazanie do szelek. Fajnie ze prawda jest ze tylko krowa zdania nie zmienia. I to jest fajne.
26 stycznia 2018 o 1:02 PM
Ale przyznaj jednak że problem z instruktorami pozostaje. Ich poziom wyszkolenia jest BARDZO różny. Ci gorsi psują opinię tym lepszym.
26 stycznia 2018 o 7:11 AM
No widzisz. A tak jechałeś po instruktorach. Okazuje się że medal ma dwie strony.
26 stycznia 2018 o 1:03 PM
Ma dwie 🙂 to prawda. Ale prawdą jest że uprawnienia mają niestety też ludzie którzy się do tego nie nadają.
26 stycznia 2018 o 12:16 PM
Poproszę o kontakt do tego pana instruktora
26 stycznia 2018 o 1:04 PM
Napisz mi maila na priv: blog.nakreche gmail.
Pingback: Zorganizowane narty dla rodzin z Oltonem – opinia/ocena | nakreche
13 marca 2019 o 12:57 PM
To prawdo – instruktor bardzo przydaje się w nauce jazdy 🙂