nakreche

narty, na wiele sposobów, subiektywnie

Szkolenia Lawinowe czyli Monkey Business

34 Komentarze

Zastanawiałem się nad tą notką od dłuższego czasu. Bo znowu coś skrytykuję, i znowu podpadnę w środowisku, albo znowu shejtują mnie ludzie związani z krytykowanymi podmiotami. Nie mogę jednak siedzieć cicho, kiedy chodzi o bezpieczeństwo ludzi. Przecież w samych Alpach co roku pod lawinami ginie średnio ponad sześćdziesięciu riderów, po obu stronach Tatr – kilkunastu. W momencie, gdy chodzi o ludzkie życie nie ma zbyt wiele miejsca na kompromisy.

Wystarczy wpisać w google „szkolenia lawinowe” i dostajemy setki linków. Turystyka górska zrobiła się bardzo popularna. Zdewaluowała się. Wystarczy spojrzeć ilu riderów jest w schronisku Moko zimą, wystarczy przeszukać instagrama pod kątem fotek ze szczytów. Są nas tysiące.

Kiedy jednak przejrzy się fora internetowe, najczęściej pojawia się następująca sytuacja: ktoś pyta o szkolenie lawinowe, po czym pojawia się masa odpowiedzi: każdy poleca swoje. Ludzie nie mający pojęcia o czymkolwiek mówią: „byłem w fimie X, jest super-profesjonalnie”, bo zobaczyli detektor lawinowy i mogli poszukać zasypanego plecaka przy użyciu detektora. Włos jeży się na głowie, jeśli zdamy sobie sprawę z tego, że dziś szkolenie lawinowe może poprowadzić… KTOKOLWIEK.

Gdy rozmawiam z wieloma znajomymi – wszyscy też jednogłośnie mówią: „tak, byłem! świetne szkolenie!”. Kiedy jednak zaczynam wnikać i zadawać pytania… Jeden ze znajomych opowiedział mi historię ze szkolenia. Przysięgał, że mówi prawdę. Prowadzący zupełnie serio stwierdził, że gdy już zupełnie nie wiadomo, którą drogę wybrać, a zagrożenie lawinowe jest duże, należy iść po śladach kozic, gdyż… cytat: „one coś wiedzą”. Inny uczestnik opowiedział, że w szkoleniu praktycznie kompletnie pominięto aspekt unikania lawin, i skupiono się na ratownictwie detektorem. Po wszystkim grupa zrobiła sobie super-fotki na fejsbunia i dała extra recenzje prowadzącym. Nie mówi się nic o przemianach śniegowych, o pogodzie poprzedzającej dzień w którym oceniamy warunki. Nie mówi się nic o metodykach oceny zagrożenia, albo jeśli już się cokolwiek wspomina – to wyłącznie o Munterze, nie mówiąc nic o innych – nowocześniejszych metodykach (innymi słowy: nie wchodząc zbyt głęboko w szczegóły, zwraca się uwagę na wystawę stoku, kąt nachylenia, nie mówiąc nic o potencjalnych skutkach, ukształtowaniu terenu poniżej, itd.).

„Instruktorzy” tych firm, bez uprawnień przewodnika IVBV/UIAGM/IFMGA ani instruktora PZA, nadrabiają braki w wiedzy i doświadczeniu podejściem do uczestników: bardzo często są mili, fajni, sprawiają wrażenie obytych w górach. Ba! Często stoi za nimi lista szczytów, na które weszli. Wyjazdy i kursy organizowane są na dwa sposoby: albo firma ma licencję i ubezpieczenie biura podróży (mimo, że nie ma kwalifikacji), albo jeszcze gorzej: mnożą się kluby, nie mające nawet osobowości prawnej, nie płacące nawet podatków.

Jednym słowem: panuje niestety wolna amerykanka. W zasadzie fair jest przyznać, że w chwili, gdy piszę te słowa WIĘCEJ jest na rynku podmiotów BEZ uprawnień IVBV/UIAGM/IFGMA lub instruktora PZA, niż z tymi uprawnieniami. I to jest czysta patologia, bo formalnie rzecz biorąc wszystko robione jest legalnie i zgodnie z prawem! W obecnej sytuacji w Polsce, nie mogę rzecz jasna bez 6-letnich studiów, tytułu i praktyki otworzyć gabinetu lekarskiego i przyjmować ludzi by ich leczyć i brać za to kasę. Ba! Egzaminu albo licencji potrzebuję nawet by być taksówkarzem, muzealnikiem czy geodetą. Ale szkolenia lawinowe mogę prowadzić bez żadnych uprawnień.

Czy jestem zwolennikiem regulacji? To trudne pytanie… Nie chciałbym usłyszeć od kogoś „kolejny regulator się znalazł”, poza tym nie jesteśmy górskim krajem jak Szwajcaria czy Austria, więc może jednak regulacje nie mają sensu…. Z drugiej jednak strony – chodzi o ludzkie życie… więc może? Nie mam tu twardej opinii i 100% jasnego osądu. To co wiem na pewno, to fakt, że ludzie wybierający się na szkolenie lawinowe powinni wiedzieć to wszystko o czym piszę, ZANIM wybiorą konkretnego dostawcę. Bo poziomy, jakość wiedzy i sposób jej przekazania różni się w chwili obecnej DRAMATYCZNIE.

A więc kto?!

Z CZYICH usług zatem korzystać? Czy są firmy, których usługi polecam? Nie dowiecie się ode mnie nazw (zbyt dużo już na tym blogu było artykułów, w których podejrzewano mnie o konszachty z różnymi podmiotami). Jestem niezależny, a ten artykuł NIE jest sponsorowany. A więc zanim zdecydujesz się i wybierzesz firmę/podmiot który przeszkoli Cię lawinowo, moje trzy kluczowe rady, to:

  1. Należy sprawdzić przede wszystkim KTO prowadzi szkolenie lawinowe. Powinien być to: albo (najlepiej) przewodnik z uprawnieniami IVBV/UIAGM, albo instruktor PZA (Polskiego Związku Alpinizmu). Obie instytucje gwarantują, że odpowiednia osoba będzie mieć wieloletnie doświadczenie potwierdzone **egzaminami**. Należy dodać, że nie mają wielkiego znaczenia certyfikaty UIMLA (Union of International Mountain Leader Associations). UIMLA zrzesza przewodników prowadzących wycieczki po łatwych trasach trekkingowych!!! Więcej o różnicach przeczytasz tutaj: http://npm.pl/artykuly/pracuje-wsrod-szczytow. Nie mają również znaczenia certyfikaty instruktorów PZN (to tacy, którzy uczą jeździć po trasach), albo instruktorów wspinaczki skałkowej, itd. itp. Koniecznie więc zapytaj o UPRAWNIENIA osoby, która będzie prowadzić szkolenie lawinowe.
  2. Szkolenie lawinowe w Polsce ma sens JEDYNIE w Tatrach. Mogą być rzecz jasna i Alpy (ale zakładam, że jest drożej). Najlepiej będzie, gdy w tym temacie oddam głos legendzie polskiego alpinizmu – Bogumiłowi Słamie: „Taternictwo i alpinizm został wyjęty z grupy sportów podwyższonego ryzyka. Rynek instruktorów uległ wypaczeniom. W środowisku przewodników wysokogórskich istnieje chaos i bałagan. Każdy robi co chce. Ostatnio dowiedziałem się, że gdzieś pod Bielskiem robią kursy lawinowe. No nie można w Beskidach uczyć o lawinach, bo to jest zwyczajnie nieuczciwe. Trzeba uczyć w Tatrach, bo to są jedyne góry, które się do tego nadają, no może poza jednym żlebem na Babiej Górze. Cała nauka o lawinach opiera się o lawinach deskowych, które występują w pewnym okresie, gdy jest odpowiednia struktura śniegu i wiatr. To, że leży śnieg i zakopiemy detektor oraz wbijemy sondę nie wystarczy, to jest oszustwo. Z jednej wiec strony w Polsce tysiące ludzi uczy się gór, a z drugiej wiedza o wspinaczce, o chodzeniu, zdobywaniu ich jest śmieszna.”; więcej: https://www.polskieradio.pl/43/265/Artykul/2061028,K2-dla-Polakow-zdobywanie-K2-powinien-poprzedzic-atak-wspinaczy-na-swoje-ego-Big-Brother-tez-nie-pomogl – przeczytaliście? zwróciliście na słowo-klucz: „oszustwo”? Podpisuję się pod tym, co powiedział Pan Słama.
  3. Musicie zapamiętać: Nauka ratowania to NIE kurs lawinowy. Nauka ratowania to bardzo cenna wiedza, która musi być jednym z *wielu* elementów kursu lawinowego. Rzetelny dostawca powinien udostępnić dokładny program szkolenia: sprawdźcie ile czasu w programie jest miejsca na ratownictwo, a ile na wiedzę o lawinach i na sposoby ich unikania. Upewnijcie się, że osoba przeprowadzająca szkolenie będzie mieć realną wiedzę nie tylko z ratownictwa, ale również z zapobiegania wypadkom lawinowym. Innymi słowy, że punktem centralnym szkolenia NIE będzie szukanie zakopanego plecaka detektorem (nie ważne czy w nocy, czy w trudnych warunkach, czy nawet w samej dupie – to NIE MOŻE być jedynie szukanie zakopanego plecaka detektorem). Przecież PRZEDE WSZYSTKIM chcecie tych lawin unikać, prawda?

34 thoughts on “Szkolenia Lawinowe czyli Monkey Business

  1. A jak z cert IFMGA? Czy to jest w porzadku?

  2. I znowu wkładasz kij w mrowisko. Myślę jednak, że facet czy kobieta bez certyfikatu może zrobić lepsze szkolenie niż przewodnik z certyfikatem. Liczy się sposób przekazywania wiedzy a nie tylko sama wiedza służąca do zdania egzaminu.

  3. Bardzo potrzebnyi ciekawy artykuł. Oby zainteresowani tu trafili. Mam też nadzieję że zajmiesz się też ludźmi, którzy bez papierów prowadzą komercyjnie w górach. Powodzenia!

  4. KIM PAN JEST ŻEBY KRYTYKOWAĆ? ILE LAWIN PAN PRZEŻYŁ? ILU LUDZI PAN PRZESZKOLIŁ?

    • Ile lawin przeżyłem? A ze dwie. Ale mimo tego i mimo płynnego posługiwania się sprzętem ratowniczym, nie poważyłbym się szkolić nikogo na kursach. Ani teraz ani za milion lat. Ja jestem chłopak z Radomia. Mimo, że jeździłem freeride tu i tam, to wciąż ze mnie jest **AMATOR**. Żeby brać odpowiedzialność za czyjeś życie – trzeba znacznie więcej. I to właśnie staram się powiedzieć w całej tej notce.

    • @anonim

      Przeżycie lawiny nie czyni z Ciebie eksperta. Wręcz przeciwnie skoro się w niej znalazłeś wielokrotnie.
      Przeżycie pożaru nie czyni z Ciebie strażaka. Tylko pogorzelca.
      Przeżycie postrzału z broni pełnej nie czyni nas ekspertem ds. broni palnej. Tylko ofiarą.

      Brak wiedzy, metodyki, materiałów dydaktycznych i odpowiedzialności za kursantów nie robi z Ciebie instruktora. Tylko łasego na kasę pajaca i zagrożenie dla tych którzy Ci zaufali.

  5. Dobrze że to napisałeś. Ja na pierwszym miejscu stawiam instruktorów ratownictwa TOPR.
    Oni są znacznie lepsi od IVBV, bo na co dzień siedzą w tematyce lawinowej, a nie mają tytułów PZA/IVBV.

    • Uch… dzięki za komentarz… przywołujesz trudną sprawę…

      Mam w sobie MASĘ szacunku dla ratowników TOPR i tego co robią. (Podobnie jak np. do strażaków narażających własne życie dla ratowania ludzi). To co robi TOPR wymaga najwyższego uznania i podziwu. To bezdyskusyjne.

      JEDNAKŻE, nie chciałbym, by strażak, który na co dzień jest absolutnym bohaterem i np. wycina ludzi ze zmiażdżonych aut i ratuje im życie – uczył mnie bezpiecznej jazdy samochodem. To po prostu może nie być dokładnie ta profesja.
      Oczywiście w bardzo wielu przypadkach, wśród ludzi gór te profesje się zazębiają. Bardzo wielu przewodników IVBV jest również ratownikami w TOPR. Bardzo wielu ratowników TOPR chce zrobić papiery IVBV. Wydaje się również, że system szkolenia i certyfikacji IVBV jest znacznie bardziej czasochłonny, pracochłonny i bardziej wymagający niż proces zostania ratownikiem TOPR.

      Innymi słowy… przy całym szacunku dla TOPR… Ja wciąż głosuję za IVBV lub instruktorami PZA – oczywiście jeśli chodzi o szkolenia lawinowe.
      Bo jeśli chodzi o ratownictwo w górach – TOPR nie ma sobie równych w Polsce.

      • Uściślijmy nieco, bo warto.
        Otóż sam tytuł „Instruktor PZA” jest ogólnikiem (czasem nadużywanym marketingowo), zaś o faktycznych i formalnych kompetencjach decyduje „szczegół” zwany specjalizacją i/lub stopniem, stanowiący NIEODŁĄCZNY człon tego tytułu.
        Jest w PZA sporo rozmaitych tytułów instruktorskich, zaś do szkoleń lawinowych uprawnieni są wyłącznie instruktorzy wyposażeni w tytuły:
        * Instruktor Alpinizmu PZA,
        * Instruktor Taternictwa PZA,
        * Instruktor Taternictwa Jaskiniowego PZA,
        * Instruktor Narciarstwa Wysokogórskiego PZA.
        I żaden inny.
        Podobnie – w przypadku poszukiwania innych profili szkoleń – warto wprzódy zainteresować się, czy i na ile instruktorski tytuł oferenta (ale ten pełny!) przystaje do zakresu oferowanego kursu i czy oferent legitymuje się aktualną licencją PZA (potwierdzającą tytuł/stopień instruktorskiego na dany rok).
        W przypadku przewodników IVBV (w Polsce PSPW) sytuacja jest dużo prostsza: nie ma podziału na specjalizacje, więc każdy przewodnik posiadający aktualną (roczną) licencję IVBV jest uprawniony do działalności w pełnym zakresie kompetencyjnym, a więc i do prowadzenia szkoleń.

    • Trochę więcej pokory życzę. Dowiedz się czym się różni ratownik od INSTRUKTORA ratownika, popytaj ludzi ze środowiska.

      • Dla TOPR mam wielki szacunek i masę pokory: i dla instruktorów i dla ratowników (sorry, nie zauważyłem w poprzednim poście słowa „instruktor”). To najlepsi w Polsce eksperci od ratownictwa górskiego (w tym ratownictwa lawinowego). Czapki z głów dla TOPR. Poza tym, chyba już wszystko napisałem w moim poprzednim komentarzu. I w notce.

    • „Wszystko ładnie ale do listy ludzi z najwyższymi kompetencjami dodaję jeszcze pana czesia o którym dwóch znajomych górali mówilo mi że nieźle sp****la przed lawiną, i mojego wujka, gdyż ma on papiery przewodnika muzeum w Łańcucie. To doskonały specjalista i przewodnik. Bez tego lista jest niepełna!”

      Ludzie! Autor nie po to napisał listę uprawnień (IVBV + instruktorzy PZA) żeby każdy coś dodawał od siebie!

  6. Inny przypadek. W środowisku górskim bardzo cenione są kursy Tomka Nodzyńskiego, a on nie ma żadnego z wymienionych przez Ciebie tytułów (przynajmniej wg jego strony). Warto bybyło zaktualizować artykuł o takie przypadki.

    • Tomek jest przewodnikiem tatrzanskim I klasy. Klasa II i I to tez wiedza bardzo specjalistyczna

      • Tomek Nodzyński jest nie tylko Przewodnikiem Tatrzańskim Klasy I (czyli najwyższej), lecz także ZAWODOWYM NIWOLOGIEM, zatem posiada zarówno formalne kompetencje (na Tatry), jak też NAUKOWY certyfikat wiedzy o śniegach i lawinach.

  7. Bardzo dobre treści i dlatego szkoda, że niepełne a tym samym narażone na krytykę o sponsoring lub przynajmniej „silny wpływ” jedynie słusznej opcji 😉 Pominięcie jako autorytetów przewodników tatrzańskich I i II klasy, zwłaszcza tych którzy działają w ciągu tatrzańskiej zimy kilkadziesiąt razy biorąc odpowiedzialność za klientów, jest prawdopodobnie skutkiem Twojego braku rozeznania. Co do samych kursów uczących odkopywania zamiast unikania pełna zgoda!

  8. Ciekawy artykuł, ale myśle, że należy dodać do mapy za wyjątkiem Tatr i Alp jeszcze Karkonosze. Zdaje sobie z tego sprawę, że są to niewielkie góry, ale jest naprawdę masa miejsc, gdzie istnieje duże ryzyko zejśćia lawin. Z własnego podwórka mogę powiedzieć, że na niewielkim obszarze z którym mam styczność zjechało około 6 lawin w tym sezonie, z których 4 były sporych rozmiarów.

  9. Jakie przykłady? Sądząc po tym co piszesz o autorytetach to chyba te same co Ty! 🙂 ale i z mniej znanego prywatnego podwórza coś by się znalazło. 🙂

  10. Bardzo dobry artykuł. Byłam na „szkoleniu” z adrenaliner i uważam ze to byla porażka. Szczerze odradzam.

  11. Problem w tym ze autor troche się złapał na marketing w opisach. Byłem na dwóch takich wyjściach z >>> elementami lawinoznastwa <<< i nie oczekiwałem cudów po tym. Jedno prowadzone przez zakopiańczyków a jedno prowadzone przez adrenaliner i lepiej oceniam adrenaliner. Mimo iż drugie prowadziła pani przedstawiająca się jako przewodnik tatrzanski

    • Przewodnik Tatrzański? Wolne żarty.
      To przewodnicy którzy zdają egzaminy nie z lawin, a z historii Tatr, etnologii, przyrody i na testach prowadzą grupę w „nieznaną wcześniej dolinę” :-).
      To właśnie powód ostatniej awantury ze Słowakami o której pisze dzisiejsza GW.
      Kiedy zapytasz Słowaków kim jest dla nich „horsky vodca” (przewodnik górski) jasno odpowiedzą, że to przewodnik IVBV.

      Nie wchodzą dobrze linki w komentarzach więc wysyłam autorowi bloga – może wklei.

      • dzięki za komentarz… wklejam to co mi wysłałeś ze swoimi komentarzami:
        Słowacy do Polaków w Tatrach: Możecie chodzić tylko z naszymi pozwoleniami – dzisiejsza Wyborcza:
        http://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,35825,23316464,kto-moze-wychodzic-na-szczyty-po-poludniowej-stronie-tatr.html

        Patologie wśród przewodników w Polsce i cytat ze Słowaków:
        – Kto to jest dla was: horsky vodca (przewodnik górski)?
        – Horsky vodca to jest przewodnik z licencją IVBV – usłyszeli wszyscy
        https://www.tygodnikprzeglad.pl/przebierancem-na-rysy/

        Wymogi i opis egzaminów na Przewodnika Tatrzańskiego:
        http://portaltatrzanski.pl/porady/inne/jak-zostac-przewodnikiem-tatrzanskim,219
        “Egzamin końcowy obejmuje wiedzę nie tylko z Tatr, ale także innych pasm górskich, np. Pienin, Niżnych Tatr, Małej i Wielkiej Fatry. Sprawdza także wiedzę m.in. z zakresu historii, geologii, etnografii, przyrody czy topografii.
        (…) Drugi dzień to część praktyczna, a więc wycieczka do doliny, która kursantowi nie jest wcześniej znana. W czasie wycieczki każdy musi coś opowiedzieć, prawidłowo prowadzić grupę, ponadto indywidualnie porozmawiać z każdym z egzaminatorów. Trzeci dzień to część skałkowa, a więc egzamin z umiejętności asekurowania w terenie. Po pozytywnym zdaniu egzaminu otrzymuje się licencję, którą wydaje Wojewoda Małopolski.”

        Faktycznie o lawinach nic nie ma, ale nie zapominajmy, że to egzamin na III klasę.

  12. Chodzi mi o przewodników tatrzanskich klas wyższych. Bo to już (Bogu dzięki) jest róznica
    Zacne zajscie z Gerlacha nie swiadczy o przewodnikach tatrzanskich tylko o tej Pani (tym bardziej ze to już któras awantura z kolei w Jej wykonaniu). Nie możemy generalizować.
    Z drugiej strony nie każdy przewodnikm IVBV prowadzi szkolenia lawinowe bo słabo sie z tym czuje.

    tyle

  13. Panie Rafale sam pan pisze, że jest pan „amatorem” w górach – to widać.
    Człowiek gór, dla którego spanie w jamie w Tatrach to maximum umiejętności (co zresztą jest zabronione, a pan się tym jeszcze chwali), i który nie był osobiście na opisywanych kursach, na czymś musi opierać krytykę. Tu nie widać takiej podstawy, a teza, że tylko przewodnicy IVBV i ratownicy TOPR mogą mieć wiedzę o lawinach czy wspinaniu jest błędna. Zapewniam pana, że nie jest to wiedza tajemna dostępna jedynie dla czarowników z krainy Oz.
    Ma Pan prawo do własnych opinii – oczywiście, ale w artykule o kursach narusza pan doba osobiste, a to już zupełnie co innego.
    A jak pan a wątpliwości co do moich rozliczeń PIT, to dam panu namiar na mój urząd skarbowy i doradców, który mnie rozliczają.
    W związku z tym wzywam pana do usunięcia tych treści, bo inaczej doczeka się pan pozwu sadowego.
    Sam tekst merytorycznie zero, poznawczo zero, literacko zero. Książkę przeczytam, ciekawe czy będzie coś więcej niż opowieści pt. „jak to było na wakacjach.”.

  14. Pingback: 2018… 2019? | nakreche

Skomentuj tutaj (pole email jest nieobowiązkowe)...

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.