nakreche

narty, na wiele sposobów, subiektywnie


7 Komentarzy

Ubrania narciarskie w Warszawie

screenshot ze strony fashionhouse

Natknąłem się dość niespodziewanie na zagłębie ubrań narciarskich, sportowych, trekkingowych i wspinaczkowych w całkiem przyzwoitych cenach. Zawsze myślałem że Fashion House w Piasecznie służy dziewczynom do kupienia torebki Korsa w przecenie, więc jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem tam tuż obok siebie outlety: Salewy, Salomona, Mammuta, Hi Mountain, 4F i Mountain Warehouse. Zaczyna się sezon więc ceny mnie jakoś strasznie nie powaliły (chociaż było parę przecen), ale zamierzam zajrzeć tam w marcu.

Godziny otwarcia: pon-sob 10-21, niedziela 10-20.

A jak jest w innych miastach? Jeśli są outlety poza centrum i poza galeriami handlowymi, z podobną liczbą sklepów górskich i szansą na niezłe ceny – napiszcie w komentarzach.

PS. To nie jest post sponsorowany.


4 Komentarze >

Jedyna otwarta w październiku ślizgawka w Warszawie: Torwar.

Zima idzie do nas wielkimi krokami. W skrócie:

1. w Tatrach posypało i pojawili się pierwsi freeriderzy. (choć u mnie wciąż bardziej łyżwiarsko niż narciarsko – foto po prawej)

2.  z wydarzeń, w Warszawie w najbliższy weekend mamy Snow Expo – niestety nie będzie mnie, ale jeśli ktoś nie ma co robić – pewnie warto wpaść.

3. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że czytelnikom i redaktorom spodobał się mój ostatni reportaż w Logo, bo w kolejnym, grudniowym numerze, będę miał kolejny! Tym razem dostałem aż 6 stron i powiem Wam, że jestem trochę dumny! Poniżej foto bieżącego, listopadowego numeru – zachęcam do odwiedzenia najbliższego kiosku, bo ten numer jest bardzo narciarski.

Logo, Listopad 2017


3 Komentarze

Rękawiczki narciarskie do smartfona

Są na rynku już jakiś czas – wreszcie przetestowałem i ja. Ze znanych mi marek przeszukanych na Zalando, tylko North Face jasno pisze, że model ETIP działa ze smartfonem.

Ciepłe, z dodatkowym windstopperem, pełna rozmiarówka: S-M-L-XL (używam XL).

A tu krótki film z obsługi kalkulatora – całkiem precyzyjne jak widzicie:

Cena na Zalando 149 PLN: https://www.zalando.pl/the-north-face-etip-glove-rekawiczki-pieciopalcowe-black-th344e04a-q11.html

WRESZCIE nie będę musiał zdejmować rękawiczek, żeby obsłużyć telefon. Dobry pomysł na prezent dla narciarza?


13 Komentarzy

Górskie Koterie…

Śledzę ostatnio coraz więcej górskich portali branżowych. Z rozbawieniem czytam co spłodziły ostatnio połączone siły koterii paru wydawców, redakcji i jurorów festiwalowych.
Możecie przeczytać cały tekst tu:
https://www.goryonline.com/gorski-dom–bez–kultury—apel-wydawcow–redakcji-i-organizatorow-festiwali-gorskich,2008561,i.html

Cóż takiego robi szkalowana w każdym akapicie, Pani Red. Beata Słama?
Otóż śmie wytykać redakcjom błędy w ich książkach, pisać recenzje, które nie zawsze są pochlebne i czepia się organizacji festiwali górskich! To jest powodem dla którego czterech wydawców, trzy redakcje i dwa górskie festiwale podpisały się pod apelem o rezygnację z usług redaktorki!

TO SKANDAL! Redaktorka śmie nie spijać sobie wzajemnie z dziubków z innymi redaktorami, wydawcami i gazetkami, jak to się w środowisku od lat utarło. Mało tego! Słama przebija nadęty, patetyczny BALON relacji wśród towarzystwa wzajemnej adoracji redaktorów-jurorów-wydawców działających w systemie naczyń połączonych (nader malutkim na polskim rynku), w którym ręka rękę myje. „ja tu ci posędziuję, ty mi wyślij książkę, to ci zrecenzuję w czasopiśmie, tu nagniemy troszkę regulamin żeby twoja książka weszła, ale ja cię zaproszę na festiwal, ty mi zredagujesz, dam ci zarobić i wszyscy będziemy się lubić”.
Jej recenzje nie są koloru słodko-pierdząco-różowego. Są śmieszne, ostre, ironiczne i czepliwe – to fakt. Może nawet czasem za bardzo. Taki już charakter GDK i cała MASA ludzi go czyta (choć znacznie mniej lajkuje). Redaktorka nie zadaje sobie pytań „komu nastąpię na odcisk? a jak zjadę teraz tego wydawcę, to czy powierzy mi redakcję następnej książki? jak dowalę temu organizatorowi, to czy moja książka przejdzie w kolejnym konkursie? czy nagną do mnie zasady?”. I chwała jej za to. Nie zawsze obiektywna, ale zawsze autentyczna (Ktoś wskaże jeszcze *JEDNEGO* górskiego recenzenta, który byłby autentyczny?).

Sitwę górską widać w Polsce doskonale na przykładzie koszmarnego skandalu Majera w Lądku przed paru tygodniami. Próżno szukać wśród autorów, jurorów, wydawców czy organizatorów oburzenia na jego haniebne słowa… No ale jak się tu oburzać, jak odcinać, skoro przed chwilą się z nim ściskało i piło alkohol? O skandalu napisała nawet GW i natemat, a znane mi portale górskie: ciiiiisza. (Pytacie – co na to GDK? Zabrało głos i wyraziło opinię)

Potrzeba tu odpowiedzieć na pytanie: Czy recenzje na GDK są potrzebne w środowisku? Ciekawy jest felieton Ćwieka na ten temat dostępny na smaku książki: http://smakksiazki.pl/blogobojni-felieton-jakuba-cwieka… Zacytuję fragmenty:

W praktyce wygląda to często tak, że zdecydowanie lepiej jest zgarnąć dziesięć recenzji pochlebnych czy choćby neutralnych, nawet napisanych marnie, niż jedną, na którą wydawca w zasadzie nie ma wpływu. Stąd teksty pojawiające się zaraz po premierze to szał pochwał, a recenzje krytyczne pojawiają się wtedy, gdy do głosu dochodzą blogerzy, którym do książki nie było spieszno, nie dostali jej, a trafili w księgarni lub bibliotece.

[…]

Uważam, że potrzebujemy (…) profesjonalizacji blogosfery zaczynającej się choćby od nieco bardziej krytycznego podejścia do blogów i recenzji. Nieustanne zasłanianie się sformułowaniem „to moja opinia i mam do niej prawo” kończy dialog. (…) choć blogosfera to potencjalnie świetna ścieżka pod marketingowe przechadzki, to jednak przydałoby się nie srać tam, gdzie się jada. Nawet w imię chwilowej korzyści.

Tak – wiem coś o tym – mój wydawca się postarał i sam miałem rzeczony szał pochwał za „Poza trasą”. Problem o którym pisze Ćwiek dotyczy w szczególności polskiego górskiego środowiska – na ile zdołałem je poznać. Nie przeczytałem dotychczas ŻADNEJ krytycznej recenzji mojej książki. Czy to znaczy, że książka jest tak doskonała? Nie oszukujmy się, to moja pierwsza (być może jedyna) książka. Nie jest arcydziełem, napisałem ją dla siebie. Dała mi po prostu masę radości i satysfakcji. I ośmielam się wesprzeć tutaj Panią Redaktor, bo sam jestem w o tyle komfortowej sytuacji, że NIC NIE MUSZĘ. Żyję z czegoś innego niż pisanie. Zostanę wyklęty przez koterię? Trudno… A odpowiadając na zadane przez siebie wcześniej pytanie: recenzje GDK są dla towarzystwa górskiego, niczym powiew chłodnego, świeżego powietrza w dusznym, zatęchłym, śmierdzącym pokoju.

 

PS. Zaznaczę tylko na koniec, że nie znam osobiście Pani Redaktor, nigdy nie rozmawiałem z nią choćby nawet telefonicznie. Parę razy odgryzałem się na GDK do zbyt czepliwych moim zdaniem recenzji innych książek. Zawsze jednak z dystansem do siebie i bez obrażania Jej Samej. A jeśli kiedykolwiek GDK mnie zjedzie – spokojnie: przeczytam na pewno. Korona mi z głowy nie spadnie, i może zabiorę głos, a może nie. Ale na pewno nie tak żałośnie, jak autorzy apelu, którym cojones brakło nawet by podpisać się nazwiskiem. A zabieram głos w dyskusji, bo zawsze mierzić będą mnie koterie i układy.


6 Komentarzy

Aparat na narty

Jak wiecie moje fotki się drukują od czasu do czasu (książka, teraz mają być gazety, itd.). I o ile wszyscy mówią mi, że teksty są zjadliwe, to dodają zaraz potem, że z fotkami jest gorzej… Graficy z wydawnictw pytają czy nie mam serio porządnego aparatu, pytają mnie o pliki RAW, i tak dalej, i tak dalej.

Dotychczas fotki robiłem głównie go-pro i iphonem. Czasem zabierałem wysłużoną i koszmarnie ciężką lustrzankę canona. Ale robiłem to coraz rzadziej, bo kiedy wchodzisz na dużą wysokość – liczy się każde sto gramów, a poza tym, przy wyciąganie aparatu z plecaka bywa koszmarnie upierdliwe – niejeden dobry kadr umknął mi podczas mocowania się z pasem biodrowym albo barkowym w moim plecaku lawinowym…

Postanowiłem podciągnąć się w tym temacie i kupić sobie nowy aparat. Moje założenia były następujące:

  1. Musi być mały i lekki. Powinien mieścić się w kieszeni kurtki albo kieszeni pasa biodrowego. Odpadają lustrzanki.
  2. Musi robić zdjęcia w formacie RAW. Znajomi graficy wytłumaczyli mi, że szczególnie fotki obiektów na jasnym tle (np. narciarz na śniegu) mają w sobie jednocześnie przepalenia (śnieg) i niedoświetlenia (ciemna sylwetka narciarza). Plik RAW zawiera w sobie dane, których nie widać na ekranie, a w post-processingu te wszystkie detale można z niego wyciągnąć.
  3. Musi mieć ciągły/śledzący obiekty auto-fokus i robić fotki seryjne przynajmniej z prędkością 4 klatki na sekundę (by można było wybrać z parunastu fotek tę, na której narciarz nie prezentuje się jak pokraka)
  4. Musi mieć przynajmniej przyzwoity zoom tak, by fotki można było robić z daleka… Po paru testach przyjąłem, że moje minimum w tzw. ekwiwalencie 35mm, to długość ogniskowej przynajmniej 90mm. (w dużym uproszczeniu można powiedzieć, że mniej-więcej odpowiada to zoom x4)

Zacząłem poszukiwania. Media markt, a potem fora freeride i fotograficzne. Po tym wszystkim założyłem sobie konto w serwisie flickr, gdzie ludzie wrzucają miliony fotek, które można przeszukiwać po konkretnym typie aparatu a także po słowach kluczowych (np. snow, skiing, sport itd.).

Oto wnioski:

Po pierwsze:

Wychodzi na to, że to czym się podniecałem na początku (czyli zoom>10x zmieszczony w małej obudowie) tu KUPA. Jakość fotek robionych takimi małymi super-zoomami jak Sony HX90V, Canon SX720, Panasonic TZ70, Nikon Coolpix A900 jest po prostu jednakowo KIEPSKA. Wszystkie mają podobą rozpiętość cenową (1100-1400pln), wszystkie kiepskie światło, wszystkie bardzo duży, robiący wrażenie zoom (x30-x40). Fotki narciarskie głównie zaszumione, jasny śnieg, a na jego tle ciemna plama narciarza, bez detali, bez szczegółów. Moja ocena: NIE WARTO.

Po drugie:

Polecany na forach szeroko bezlusterkowiec Sony a6000 z długim obiektywem (bodajże coś koło 200mm) – robi świetne fotki, ale nie ma szans upchnąć go do kieszeni lub pasa biodrowego, a ja najeździłem się sporo ze swoją lustrzanką canona, i chciałem wreszcie coś, czego nie będę musiał wozić w plecaku i za każdym razem zatrzymywać się, wyciągać itd. Coś, co kolega bez problemu włoży do kieszeni. Innymi słowy – dla mnie osobiście odpada. (a jeszcze kolejny argument na “nie” – to dla mnie cena, przekraczająca 3500pln z długim obiektywem – szukałem czegoś ZNACZNIE tańszego).

Moją uwagę zwróciły dwa aparaty:

Sony rx100 – fot. źródło: fotopolis.pl

1. Sony rx100. Doskonałe światło (f/1.8) i duży, jednocalowy sensor dają SERIO super fotki. Sprawdźcie flickr – są o dwie ligi wyżej od wymienionych powyżej super-zoomów, extra detale, mało szumów, wyraźne krawędzie, mała aberacja – szczególnie na fotkach o dużym kontraście… Do tego dobry burst i duży bufor (24 klatki na sekundę przez 6 sekund (!!!) pozwoli wybrać fotę na której pokraczny narciarz zaprezentuje się godnie), możliwość zapisywania RAW (a więcej jeszcze więcej informacji o niedoświetleniach i prześwietleniach – typowych na fotkach narciarskich). Rozmiar to kolejna zaleta: 10x6x4cm – zmieści się do pasa biodrowego albo kieszeni. W wersjach mk3-5 górny zakres zoomu to bodajże 86mm. To jest kompakt, więc obiektyw jest niewymienny. W tej klasie aparatów co Sony jest kilka innych (np. Panasonic TZ100, Canon G7 X) – Sony wygrywa z nimi jakością fotek na śniegu. Różnica po porównaniu dziesiątek fotek na flickr jest wyraźnie na korzyść Sony.

Olympus PEN E-PL8, fot. źródło: cyfrowe.pl

2. Olympus E-PL8. Odrobinę większy (12x7x4cm – w segmencie bezlusterkowców to miniaturka!), ale to już jest sprzęt z wymiennymi obiektywami i sensorem aż 4/3 cala. Kitowy obiektyw jest bardzo mały i ma górny zakres zoomu 84mm w ekwiwalencie FF. Mieści sie w moim budżecie, a za rok mogę dokupić dłuższy/jaśniejszy obiektyw. Przy czym E-PL8 to już poważny aparat w standardzie mikro 4/3 z dziesiątkami obiektywów od Panasonica, Olympusa, Tamrona czy Sigmy. W zamyśle Olympusa jakość fotek ma być porównywalna do gorszych lustrzanek, a rozmiar i waga są ZNACZNIE lepsze. Oczywiście zapisuje RAW’y i strzela seryjne fotki (nie tak często jak sony, ale 8fps nie jest wcale złe). W tej klasie aparatów co Olympus jest kilka innych (np. rzeczony Sony a6000, Canon EOS M3), ale Olympus wygrywa z nimi małymi rozmiarami, i długą ogniskową małego, kitowego obiektywu.