nakreche

narty, na wiele sposobów, subiektywnie


2 Komentarze

Nowe wiązanie Salomona: Shift

Dość ciekawe rozwiązanie zaprezentował w tym sezonie Salomon. Wiązanie SHIFT łączy w sobie cechy wiązania pinowego (technicznego) oraz zjazdowego. Nie ma wszystkich zalet wiązania pinowego, mianowicie: jest cięższe o jakieś 300 gram na nogę, ale wygląda na to, że SHIFT jest znacznie bezpieczniejszy niż zwykłe wiązanie pinowe, a podczas zjazdu działają wszystkie te płaszczyzny wypięć co w klasycznym wiązaniu zjazdowym.

Jego funkcje najlepiej pokazuje poniższy film:

Magazyn POWDER już ogłosił to wiązanie mianem „wiązania roku”. Pozytywne recenzje publikuje również WildSnow.

Czy kupiłbym to wiązanie? Nie. A może raczej powinienem napisać: JESZCZE nie.

Po pierwsze trochę przytłacza cena (około 2000 PLN). Po drugie, wiązanie od którego zależy twoje zdrowie i życie to nie pierwszy lepszy gadżet. Zdecydowanie poczekałbym dwa sezony, by konstrukcję mogli przetestować inni:

  • po pierwsze chodzi rzecz jasna o bezpieczeństwo (zarówno podczas podejścia jak i podczas zjazdu),
  • po drugie – istotna jest również awaryjność (konstrukcja wygląda na dość skomplikowaną),
  • wreszcie po trzecie – ciekawe jak wygląda praktyczne użytkowanie, np. gdy każdą szczelinę zalepi zmrożony śnieg.

Wiązanie to jednak doskonała nowina dla branży i potencjalne odwrócenie trendu z ostatnich lat: wiązania pinowe/techniczne nigdy przecież nie miały być powszechnie używane przy tak ekstremalnych parametrach (ciężkie narty i wysokie prędkości), jak sporo osób jeździ obecnie. Zakładam, że pod warunkiem dalszych pozytywnych ocen użytkowników, SHIFT może być całkiem niezłym wyborem dla rzeszy rider’ów, którzy nie uprawiają wyczynowego ski-touringu. 


33 Komentarze

Wiązania Marker Kingpin – opinia: król jest nagi?

źródło fotki: Backcountry Skiing Canada

Wiązania Kingpin Markera parę lat temu wdarły się przebojem na rynek. Są lekkie, łatwe w obsłudze i przeznaczone dla klasycznego skitouringu: sportu w którym przy podejściu liczy się każde sto gram. Rynek skitourowych wiązań pinowych (czyli tych najlżejszych) zdominowany był wcześniej przez firmę Dynafit, ale od jakichś 4-5 lat, po wygaśnięciu części patentów Dynafita, można było zauważyć, że Kingpiny systematycznie zwiększają swój udział w rynku. Nie mam żadnych statystycznych dotyczących udziału Kingpina w rynku, ale scena freeride w Polsce nie jest aż tak duża: jeśli czyta się fora internetowe i ma dziesiątki bliższych i dalszych znajomych, którzy turują i jeżdżą freeride, z łatwością można zaobserwować trendy. Rzecz jasna łatwo podważyć moje obserwacje, ale uważam, że większość polskich freeriderów zgodzi się, że o ile 5-7 lat temu znacząco ponad połowę (a pewnie bliżej 60-80%) polskiego rynku miał Dynafit, to obecnie podobną część ma Marker Kingpin.

Sam jechałem na Kingpinach parę razy (pożyczony sprzęt) i nie miałem do nich większych zastrzeżeń. Faktycznie lekkie (to przecież ich główne założenie) i łatwe w obsłudze. Nie miałem okazji przetestować ich wypinania, bo akurat się nie przewróciłem.

Ale kilkoro znajomych nie miało tyle szczęścia co ja: zerwane więzadła ACL, złamana noga i inne lżejsze kontuzje łączył wspólny mianownik: Marker Kingpin. Przy kolejnej osobie i kolejnej kontuzji zdecydowałem się napisać posta na grupę facebook’a freeriderzy, w którym opisałem swoje obserwacje. Odzew jaki dostałem na priv i maila przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Oczywiście pod postem wywiązała się dyskusja i sporo było jednoznacznie pozytywnych recenzji wiązań, jednak ciężko było zignorować wszystkie historie jakie przeczytałem i dostałem na maila i czata facebook’a.

Typowa kraksa na Kingpinach

Historie te układały się w jeden wzór i większość brzmiała bardzo-bardzo podobnie, mniej-więcej tak:

Jeżdżę na nartach X lat, w tym freeride Y lat. Kupiłem Kingpiny. Wiązanie miałem ustawione na 6-7-8 w skali DIN przez serwis. Do pewnego momentu wypinały się bardzo dobrze, kiedy trzeba. Aż w końcu nadszedł ten moment, kiedy przy niegroźnym upadku wiązanie się nie wypięło. Złamałem nogę. Zerwałem więzadło. Naderwałem ścięgno. Strzaskałem piszczel. (niepotrzebne skreślić)

I tak dalej…

Tych historii dostałem łącznie 16. Wszystkie z nich opisywały poważne kontuzje jakie były skutkiem wadliwego (zdaniem piszących) działania wiązania. Najlżejsze z nich, to naderwania więzadeł/ścięgien, najpoważniejsze – wieloodłamkowe złamania nogi. Za każdym razem ofiara wypadku miała wiązania ustawione poniżej (a czasem zdecydowanie poniżej) wymagań, które wynikałyby ze skali i definicji DIN. Zarówno z punktu widzenia wagi jak i umiejętności/stylu jazdy (dwa najważniejsze parametry).

Oprócz wymienionych historii dostałem również kilka ocen i opinii o wiązaniach z przeciwnego bieguna: wg. niektórych piszących, wiązania miały wypinać się zbyt często (np. przy podejściu lub agresywnej jeździe), generalnie wtedy kiedy nie powinny, i kiedy wypięcie mogło stanowić niebezpieczeństwo dla narciarza. Historii tego typu było zdecydowanie mniej (około 2-3), w tym jedna pochodziła od ratownika TOPR. Wszystkim piszącym obiecałem z góry anonimowość, jednak wszystkie historie mam udokumentowane z imienia i nazwiska w razie potrzeby.

Reakcja dystrybutora?

Być może jest jednak coś, co umyka mi w ocenie tematu. Być może są jakieś sprawy techniczne, albo istnieją dane statystyczne, które stałyby w sprzeczności z wnioskami jakie próbuję tu wyciągać. Postanowiłem zapytać u źródła, zapytałem więc dystrybutora Markera na Polskę: poznańską firmę SAT.

Poinformowałem o tym, że piszę na blogu notkę i zapytałem kto mógłby mi odpowiedzieć na wątpliwości i pytania dotyczące tego wiązania. Od mojego pytania upłynął tydzień, i nie dostałem dotychczas żadnej odpowiedzi.

A co na to biomechanika?

Sporą dawkę wiadomości i bardzo techniczne artykuły nt. wiązań pinowych (w Stanach, mówi się na nie „wiązania techniczne”) można znaleźć na portalu wildsnow.com. Wypowiadają się w nich konstruktorzy wiązań, ludzie uczestniczący w tworzeniu norm ISO dla wiązań, testerzy wiązań z maszynami mierzącymi naprężenia itp. Wydawało mi się, że mówię po angielsku nieźle, ale do tłumaczenia tych dyskusji i wszystkich słów z zakresu fizyki, biomechaniki i anatomii ludzkiej potrzebowałem słownika. Nawet po przetłumaczeniu na polski, musiałem przypomnieć sobie nazwy ludzkich kości i więzadeł, czy definicję momentu siły, ale w końcu przebrnąłem przez sporą część tych dyskusji. Do tego wszystkiego, aby w pełni wyczuć kontekst wypowiedzi, musimy czytać między liniami i zdawać sobie sprawę, że strona jest amerykańska (a tam łatwo rzuca się bardzo drogimi pozwami sądowymi). Np. w dyskusjach pod artykułami, jeden z twórców norm ISO wiązań pisze o przewagach jednych sposobów wypięć nad innymi, zaczynając tak: „z powodów prawnych nie mogę w tej wypowiedzi użyć nazw niektórych marek”, a następnie całkiem pozytywnie wypowiada się na temat wiązań Dynafita,G3, czy Fritschi.

Dokładna analiza sposobów wypięć, czy wpływu na anatomię człowieka przekracza ramy tego krótkiego artykułu – zainteresowanych odsyłam na WildSnow. Ciekawe dyskusje i artykuły pod nimi:

https://www.wildsnow.com/18803/comparo-toe-jaw-closure-strength-marker-g3-dynafit/

https://www.wildsnow.com/15123/tech-binding-release-testing-acl-broken-leg/

https://www.wildsnow.com/15495/marker-kingpin-toe-pins-possibly-loosen/

https://www.wildsnow.com/22871/ski-world-panics-kingpin-discontinued/

Marker Kingpin vs. Dynafit Radical vs. skrzynki

Na wildsnow jest jednak jeden szczególnie interesujący artykuł, porównujący bardzo fachowo i technicznie wiązania Kingpina i Dynafita – tutaj: https://www.wildsnow.com/18358/dynafit-radical-2-marker-kingpin-comparo/. Konkluzję i interesujące wnioski z tego porównania można streścić w kilku zdaniach, a zainteresowanych głębszą analizą odsyłam do źródła.

Mając wybrów między Dynafit Radical, a Marker Kingpin, musisz zadać sobie pytanie: do czego będę używał tego wiązania. Jeśli w zdecydowanej większości do touringu – Radical jest po pierwsze lżejszy, po drugie bezpieczniejszy od Kingpina (głównie ze względu na obracane przody wiązań). Jego wadą natomiast jest “pływanie” tyłów nart i niedostatecznie dobre prowadzenie i kontrolę nart przy dużych prędkościach (ze względu na konstrukcję tyłów). Jeśli zatem zamierzasz używać wiązania również na trasach, gdzie kontrola nart przy wysokich prędkościach na twardych nawierzchniach jest kluczowa – wybierz Kingpiny ze względu na konstrukcję tylnej części wiązania.

Warto tutaj podkreślić, że autorzy nie dokonali próby porównania tych wiązań z ciężkimi wiązaniami skrzynkowymi (wildsnow – to strona typowo skiturowa, gdzie ludzie liczą często pojedyncze gramy), mimo, że w tym i w innych artykułach określili jednoznacznie niebezpieczeństwa związane z użyciem Kingpina. Ja poszedłbym dalej i porównał trzy parametry przy wyborze wiązania: wagę, bezpieczeństwo oraz kontrolę trakcji przy dużych prędkościach. Parafrazując więc autorów z wildsnow i dodając do równania ciężkie wiązania skrzynkowe, mielibyśmy następującą sytuację:

  1. Jeśli więc zależy Ci przede wszystkim na bezpieczeństwie i wadze (rezygnujesz z trakcji): wybierzesz Dynafit Radical
  2. Jeśli zależy Ci przede wszystkim na bezpieczeństwie i trakcji (rezygnujesz z niskiej wagi): wybierzesz wiązanie skrzynkowe – np. Salomon Guardian.
  3. Jeśli zależy Ci przede wszystkim na wadze i trakcji (rezygnujesz z ***bezpieczeństwa***!!!!): wybierzesz wiązanie Marker Kingpin

A sprzedawcy swoje…

To w zasadzie zupełnie osobny temat, ale jednak warto o nim wspomnieć, dla pełnego obrazu. Będąc w warszawskim Snow-And-Surf na Al. Niepodleglości, i pytając o konkretny model wiązań turowych innej firmy, dostałem odpowiedź od sprzedawcy: „a po co to? bierz Kingpiny – najlżejsze i najlepsze!”. Sprzedawca nie zapytał mnie kompletnie do czego będę ich używał. Nie ważne było, czy będę robił w nich tysiące metrów wertikala każdego dnia, czy może raczej potrzebuję czasem podejść w górę z wyciągu. A może wręcz potrzebuję ich tylko awaryjnie, by podejść średnio raz w sezonie w sytuacji, gdzie drop poniżej okaże się zbyt wysoki dla mnie by zjechać/skoczyć, więc trzeba będzie wyjść kilkadziesiąt metrów w puchu w górę i poszukać innej linii zjazdu? To wszystko nie miało żadnego znaczenia dla sprzedawcy. Nie zająknął się też o generalnych o wadach każdego wiązania pinowego (brak regulacji wypięcia przodu, i tak dalej). A przecież mogę nie zdawać sobie z tego sprawy. Przecież nie wiadomo jak jeżdżę. Jedyne co słyszałem w tym sklepie, to „bierz Kingpiny”.

Snow and Surf nie był jedyny, chociaż najbardziej nachalny. Było jeszcze kilku mniej nachalnych sprzedawców z innych sklepów, od których słyszałem, że „w końcu i tak się przekonam i kupię sobie pinowe wiązania” (a skoro pinowe, to tylko jedne się nadają, szczególnie, że przecież ostatnio jeżdżę na Voelklach).

Nie chcę snuć teorii spiskowych, czemu tak bardzo wielu ludziom zależy na sprzedaży tego konkretnego modelu (a tak to właśnie wygląda z mojej perspektywy), ale: po pierwsze, warto zauważyć jak agresywnie Marker działa (przynajmniej na polskim rynku) i jak duży kawałek tortu zdobył dzięki temu ostatnimi laty… A po drugie, warto pamiętać, jak działają sprzedawcy w innych branżach. Przeczytacie np. tutaj: https://noizz.pl/big-stories/kupujesz-sprzet-rtv-wystrzegaj-sie-sklepowych-konsultantow-sprzedawca-duzej-sieci/l0r90dr

Dyskusja: ciąg dalszy

Pod moim postem na freerajderach wywiązała się przy tym dyskusja. Część ludzi broniła Kingpina, część postulowała brak możliwości wyciągnięcia wniosków z różnych powodów. W dyskusji padały różne kontrargumenty. Myślę, że mogę te kontrargumenty podzielić na następujących pięć grup. Warto się z nimi zapoznać, by mieć pełen obraz sytuacji i samemu wyrobić sobie zdanie w tej sprawie.

Kontrargument#1: Może te Kingpiny były źle ustawione?

Przecież nie mam kluczowych parametrów do ustawienia wiązania jak np. długość skorupy buta albo wzrost – może więc ludzie za bardzo skręcają wiązanie i potem łamią nogi? Cóż… Jeśli słyszę od kogoś „ważę 90kg, jeżdżę 20 lat, jeżdżę szybko/agresywnie, wiązania miałem ustawione na DIN=8”, to przyznacie, że ani skorupa buta, ani wzrost nie mają tu kompletnie ŻADNEGO znaczenia. Przy takich ustawieniach wiązania powinny wypinać się wręcz ZA często, niezależnie od tego jak dużą stopę ma narciarz – i możecie to łatwo sprawdzić w tabelkach ustawień wiązań.

Kontrargument#2: To normalne, że ludzie odnoszą kontuzje na nartach, a o Kingpin mającym taki udział w rynku słychać po prostu najwięcej

Czy na podstawie takich anegdotycznych historii można wyciągać jakieś wnioski? Tak jak pisałem, scena freeride w Polsce jest bardzo mała. Nie słyszałem żadnych (dosłownie: ZERO) podobnych historii od ludzi, którzy parę lat temu używali tylko wiązań pinowych Dynafita, które wtedy były dominujące na rynku. Próbowałem jednak coś zebrać też o Dynaficie. Dowiedzieć się. A usłyszałem szesnaście razy o kraksach na Kingpinach, które powinny się wypiąć, ale się nie wypięły. To skłania do myślenia.

Kontrargument#3: To tylko zbiór szesnastu historii. Nie masz statystyk. Nie da się wyciągać żadnych wniosków na tej podstawie.

Dla jednych 16 historii spośród setek albo nawet tysięcy polskich freeriderów – to bardzo mało. Dla mnie 16 historii poważnych kontuzji do których sam zdołałem dotrzeć, i które łączy JEDEN model wiązania – to CHOLERNIE dużo. Jak jest dla ciebie? 16 to dużo czy mało? Odpowiedz sobie sam.

Kontrargument#4: Mam Kingpina od X lat. Działa idealnie, zawsze się wypinał

Super. Dokładnie tak samo jak większość ludzi, którzy wysłali mi swoje historie. Z małą różnicą. U nich nie było happy endu. Zgadzam się przecież, że generalnie, w przeważającej większości przypadków wiązanie działa poprawnie. Chodzi DOKŁADNIE o przypadki, kiedy jest inaczej – w tym rzecz w całej tej dyskusji i poście.

Kontrargument#5: To byli jacyś Janusze freeride’u. Prawdziwym pro’som to się nie zdarza.

To już totalna bzdura. Pytałem o doświadczenie (albo nie musiałem pytać, bo je znam) przy każdej relacji. Te historie pochodzą w większości od doświadczonych i bardzo doświadczonych freeriderów. Jako przykład pozwolę sobie zacytować Pawła:

Jeżdzę na nartach całe życie, jakieś 25 lat, spędzam w sezonie ostatnio pomiędzy 30 a 150 dni i kupuje nowe wiązania i po tygodniu rozwalam kolano, to szczerze? Nigdy w życiu nie założę narty z tym wiązaniem na nogi […]

Jeśli Paweł nie jest doświadczonym freeriderem, to nie wyobrażam sobie kto nim jest…

Konkluzja

Skrzynki: prawdziwi skiturowcy ich nienawidzą. Są ciężkie, a w dodatku unosząc but, podnosisz pół wiązania. Nie nadają się na długie trawersy, ani dla ludzi, którzy przede wszystkim podchodzą.

Czy coś jest na rzeczy? A może to tylko luźno związane historie, jakie można opisać o dowolnym wiązaniu? Ocena należy do czytelnika. Dla mnie jasne jest, że coś w tym temacie jest, i dlatego zdecydowałem się na tego posta na blogu. Po zebraniu materiału przekraczającego moje oczekiwania i wysłuchaniu wielu naprawdę doświadczonych freeriderów, ja osobiście nie zamierzam kupować tego konkretnego modelu wiązań Markera.


7 Komentarzy

Ubrania narciarskie w Warszawie

screenshot ze strony fashionhouse

Natknąłem się dość niespodziewanie na zagłębie ubrań narciarskich, sportowych, trekkingowych i wspinaczkowych w całkiem przyzwoitych cenach. Zawsze myślałem że Fashion House w Piasecznie służy dziewczynom do kupienia torebki Korsa w przecenie, więc jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem tam tuż obok siebie outlety: Salewy, Salomona, Mammuta, Hi Mountain, 4F i Mountain Warehouse. Zaczyna się sezon więc ceny mnie jakoś strasznie nie powaliły (chociaż było parę przecen), ale zamierzam zajrzeć tam w marcu.

Godziny otwarcia: pon-sob 10-21, niedziela 10-20.

A jak jest w innych miastach? Jeśli są outlety poza centrum i poza galeriami handlowymi, z podobną liczbą sklepów górskich i szansą na niezłe ceny – napiszcie w komentarzach.

PS. To nie jest post sponsorowany.


4 Komentarze

Nowe narty – tanio w lipcu

20160714_105358137_iOS

chude jak patyki… ostatni raz miałem taką nartę w posiadaniu jakieś 15 lat temu…

Coraz więcej jeżdżę z córkami. Ostatnio w Zębie jak wariat na szerokich pozatrasowych Rossi Bandit. Zacząłem rozglądać się za szybką nartą w stylu – gigant / super gigant. Byłem we wszystkich skiteamach i paru innych sklepach narciarskich w Warszawie. Kiedy pytałem o narty-wyścigówki powyżej 180cm – sprzedawcy rozkładali ręce i pytali retorycznie „panie – ludzie się tak boją, kto by to kupił”. Pomijam już fakt, że taka narta w skiteamie kosztowałaby majątek.
Zajrzałem do sklepu Ski Race Center w Pruszkowie i po 30 minutach wyszedłem z Salomonem Lab X-race GS, 183cm długości. Jeździłem na czymś podobnym już tutaj i opisywałem jaka to fajna narta na trasę. Model sprzed dwóch sezonów, ale narta nowiutka. A cena? Dżentelmeni nie rozmawiają o kasie. Niech wystarczy, że kupiłem ją za około 25-30% ceny katalogowej (czyli z obniżką ponad 70%). Do tego super fachowy serwis. Dokręcili wiązania i już mam na czym bawić się po trasie 🙂 polecam z czystym sumieniem. Sklep ma jakieś umowy z Salomonem i Atomic’em i schodzą do nich niesprzedane wyścigowe narty z całej Polski. A lipiec jest całkiem niezłym miesiącem na takie zakupy 🙂


16 Komentarzy

Test narty z pucharu świata: Salomon X-Race

Ostatnio w Soelden miałem okazję przetestować narty wyścigowe z pucharu świata (tzw. „world cup’owe”) Salomon X-Race o długości 180cm. Salomon oznacza je również kodem „free to go fast” – co wróży nieźle fanom dużych prędkości. Czy tak jest rzeczywiście? Zobaczmy…

DCIM102GOPRO
Narta ładnie się prezentuje. Szczególnie w porównaniu do freeride’owych nart na których zwykle jeżdżę, Salomon wydawał mi się bardzo smukły z piękną talią, niczym Cindy Crawford. (co prawda nie 90-60-90 😉 , ale 102-67-87) – dawno nie jeździłem na narcie, która pod butem miałaby mniej niż 7 centymetrów. I to się czuje: kiedy wjedziesz w odrobinę głębszy śnieg, poczujesz natychmiast, że na tym modelu nie tędy droga. Chudzina Salomona nie daje sobie rady, co chwila jest „łapana” w zakrętach. W kopnym śniegu to nie jazda, ale raczej w moim przypadku walka.

Wystarczy jednak wjechać na twardy, dobrze ubity stok, by poczuć to, do czego ta narta została stworzona. Idealne trzymanie w zakrętach i w dużych przechyłach. Krawędzie wycinające niemal dziury w oblodzeniach. Bardzo duża twardość i sprężystość narty, a co za tym idzie pewność jazdy, pełna kontrola i panowanie przy dużych prędkościach. Przy 80-90 km/h, kiedy mój miękki freeride’owy Rossi Super7 zaczyna się niepewnie trząść i wibrować – tutaj dopiero zaczyna się zabawa! Przy dużej prędkości i dobrym dociśnięciu narty w zakręcie i wyczuciu jej sprężystości narta sama nas „wyrzuca” z jednego zakrętu w drugi i jazda staje się niesamowitą przyjemnością – popatrzcie sami:

DCIM102GOPRO

Wejście w zakręt z dużą prędkością i dociśnięcie narty do twardego stoku…

 

DCIM102GOPRO

…i po pół sekundy dostajemy tę energię w prezencie: narta wyrzuca nas w powietrze niczym sprężyna przy przejściu w kolejny skręt 🙂

Takie wejście w rytm wymaga trochę wprawy i dobrze jest wyczuć tę specyficzną amplitudę przy trochę wolniejszej jeździe dociskając nartę / kucając rytmicznie. Ale kiedy już wyczujemy nartę i wejdziemy w większy zakres prędkości – przyjemność z jazdy jest naprawdę duża, i co ważne, wszystko odbywa sie z zachowaniem pełnej kontroli.

Jazda wyścigówką Salomona była dla mnie dużą przyjemnością. Jeśli jesteście w górach i nie macie swoich desek – warto poprosić w wypożyczalni o ten model. Szczególnie jeśli wstaliście rano, stoki są puste i dobrze ubite – gwarantuję wam dobrą zabawę.


5 Komentarzy

Powrót do biegówek…

Biegałem na nartach bardzo dawno temu. Pomyślałem: skoro biegam teraz bez nart, a przerwę świąteczną spędzam na Mazurach, gdzie szlaków do biegówek jest sporo – może tak by wrócić do biegania na nartach?

Jak zrobić to budżetowo?

Po pierwsze – postanowiłem, że zacznę od kupna podstawowych, jak najtańszych butów, a narty i kije spróbuję pożyczyć.

Po drugie strój – będzie miksem stroju do biegania i narciarskiego: wewnętrzna warstwa to dwuczęściowa bielizna termiczna jaką zakładam na narty, na to getry do biegania, polar i cienki gore-tex. Powinno się sprawdzić.

Buty do biegówek: Rossignol X3. W promocji i w necie da się je dostać poniżej 300PLN.

Buty do biegówek: Rossignol X3. W promocji i w necie da się je dostać poniżej 300PLN.

Dość dobry poradnik do dobierania butów możecie znaleźć tutaj – nie ma sensu żebym się powtarzał:

Moje dodatkowe rady: inaczej niż w narciarstwie alpejskim, gdzie każdy but pasuje do każdego wiązania – w narciarstwie klasycznym / biegowym – istnieją dwa główne standardy używane obecnie. Są to: SNS oraz NNN. Buty SNS będą pasować tylko do wiązań SNS i analogicznie buty NNN będą pasować do wiązań NNN.

  • SNS, to głównie wiązania i buty Salomona oraz kilku firm zależnych
  • NNN, to wiązania pozostałych producentów. Narty z wiązaniami w systemie NNN mają wszystkie wypożyczalnie biegówek z jakimi udało mi się skontaktować na Mazurach i w Warszawie. Jeśli chcecie pożyczać narty – jak ja – wtedy system NNN to JEDYNA sensowna opcja. Poza tym między SNS a NNN, różnice są w zasadzie jedynie marketingowe.

Odwiedziłem kilka sklepów sportowych w poszukiwaniu czegoś niedrogiego, i od razu mogę wam stanowczo odradzić Intersport. Jak już pisałem w kilku miejscach na tym blogu sklepy Intersport współpracują z firmą Amer Sports – producentem sprzętu Salomona i Atomica (myśleliście, że Salomon i Atomic to konkurencja? heh).  Co za tym idzie w dwóch sklepach Intersport jakie odwiedziłem nie uświadczyłem innych butów niż te w systemie SNS (do których, jak piszę powyżej nie da się wypożyczyć biegówek w znanych mi wypożyczalniach). Na dodatek sprzedawcy w Intersport nie wydawali się chętni aby poinformować (albo wręcz nie wiedzieli?), że istnieje inny, znacznie bardziej popularny system wiązań nart biegowych: NNN.

Trochę lepiej, chociaż daleko od ideału było w sklepach Ski Team. Był rozsądny wybór sprzętu w obu systemach. Sprzedawcy za bardzo się na tym nie znali, nie umieli czegokolwiek doradzić (patrzyli na mnie z wyższością typu „co za cienias będzie jeździł na biegówkach jak baba, nie to co my – hardkory”), ale był chociaż wybór.

Na Mazurach spadło w ten weekend sporo śniegu. Jeśli uda mi się pobiegać w sezonie – na pewno wrzucę coś na bloga…


1 komentarz

Salomon/Atomic bujają, a Onet: gulp, gulp, gulp…

Z coraz większą uwagą przyglądam się PR’owi firmy Amer Sports – właścicielowi marek Salomon i Atomic. Recz idzie o technologię, którą Salomon/Atomic nazywają „rocker” czyli bujak.

W wielkim skrócie, jeśli jeszcze o tym nie słyszeliście: zdaniem Salomona i Atomica jeśli narta będzie miała kształt bujaka – to nawet na trasach będzie łatwiejsza w nauce, bardziej skrętna, da lepszą kontrolę podczas dużych prędkości w przechyleniu, etc. etc. Po prostu taki kształt narty to rzekoma rewolucja i panaceum na wszystkie problemy. Wydaje się, że celem jaki upatrzył sobie Salomon/Atomic jest wręcz zakodowanie w głowach narciarzy, że „nowinka techniczna” o nazwie „rocker” jest absolutną koniecznością dla każdego kto jeździ, i że firma chce aby narciarze pytali się nawzajem: „masz TE narty z rockerem czy te stare”? I tak dalej. Abstrahując w ogólne od mojego zdania na temat posiadania rockera lub jego braku, abstrahując od tego, że pomysł wcale nie jest nowy i ma ponad 10 lat (vide: Volant Spatula), abstrahując od tego co mówią inni producenci i tego, że moim zdaniem nie da się myśleć w kategoriach mieć/nie-mieć rockera, bo rocker wcale nie jest zero-jedynkowy – chcę pokazać coś dużo groźniejszego.

Otóż coraz więcej serwisów narciarskich wrzuca na swoje strony teksty, recenzje i wywiady nieopatrzone nigdzie komentarzem o lokowaniu produktu i materiale marketingowym. Zobaczcie na przykład tę perełkę z onetu:

http://narty.onet.pl/sprzet/andrzej-osuchowski-o-technologii-rocker,1,5324392,artykul.html

i identyczny „wywiad” z narty.pl:

http://www.narty.pl/tresc-artykulu/artykulu/wywiad-z-andrzejem-osuchowskim-o-technologii-rocker-w-narciarstwie.html

i kolejny taki sam „wywiad” tym razem ze skionline.pl:

http://www.skionline.pl/sprzet/osuch-o-technologii-rocker,newsy,5298.html

Zwróćcie uwagę: nigdzie nie ma nazwiska ani nawet podmiotu, który wywiad przeprowadził. Najlepszy polski freerajder opowiada nam natomiast o tych wszystkich zaletach rockera. Cały artykuł skupiony jest na rockerze, gwiazdor „mimochodem” wspomina kilka razy markę Salomon, ale głównie rzucają się w oczy odsyłacze do strony rockerski.pl – wydawałoby się jakaś niezależna strona promująca rocker? Sami nazywają siebie „bazą wiedzy na temat rozwiązania rocker”. Nie jest napisane kim są, nie są podane żadne nazwiska, żadna nazwa firmy/organizacji. Stawiam dolary przeciw orzechom, że to brzydki, marketingowy potworek firmy Amer Sports promujący tylko swoje brandy: Salomon i Atomic. Nie łudźmy się. Tu nie ma żadnej niezależności. Większość ludzi nie wie nawet że te dwie marki to żadna konkurencja, i że to jeden i ten sam właściciel, ale w ich głowach rodzi się schemat: „Mmmhmmm. Czyli ten rocker naprawdę jest świetny. Promują go >>wszyscy<< producenci. Ta >>baza wiedzy<< jest naprawdę niezależna”. I o to chodzi. Ciemny lud to kupi. Biznes się kręci.

Czy można mieć pretensje do Salomona czy Atomica, albo ich właścicieli, że próbują wszelkimi dostępnymi środkami wrzucić swój marketingowy pomysł do umysłów ludzi i wygenerować miliony euro zysku? Średnio. Firma może nie działa do końca etycznie, ale wydaje się, że wszystko jest w granicach prawa.

Czy można mieć pretensje do człowieka, że swoim nazwiskiem promuje sponsora? Wyobrażam sobie, że kolega jest po prostu bardzo zadowolony, że znalazł sponsora. Jeśli Ty czy ja żylibyśmy z nart i dostalibyśmy bogatego sponsora, to czy na pewno zachowalibyśmy się inaczej? Wątpię. (a przy okazji: trzeba oddać szacun człowiekowi: super jeździ)

A więc: pół biedy gwiazdor, pół biedy firma. Zdecydowanie największe pretensje trzeba mieć do redaktorów za to, że przepuszczają takie teksty bez właściwego oznaczenia/komentarza. I to przede wszystkim *ich* zachowanie należy napiętnować.

Artykuł 36 paragraf 3 prawa prasowego mówi wyraźnie:

„Ogłoszenia i reklamy muszą być oznaczone w sposób nie budzący wątpliwości, iż nie stanowią one materiału redakcyjnego.”

W portale narciarskie wlewany jest hektolitrami marketingowy szajs i nikt nie protestuje, bo media w kryzysie: jeśli ktoś zapłaci, da redaktorom darmowe narty albo zaprosi chociaż na gratis testy – trzeba pisać! Bez krytycyzmu. Bez zająknienia. Broszura reklamowa + copy + paste = artykuł! Hej! Jest content, są gratisy, i nie trzeba się narobić! Cieszymy się! A że czytelnikom robi się wodę z mózgu… Cóż. Któżby tam się przejmował czytelnikami… Sam Grzegorz Miecugow wyjaśnił to przecież nam wszystkim użalając się nad mediami, że to my – odbiorcy jesteśmy debilami, a media tylko się do nas dostosowują.