Przygotowania do wyjazdu do Norwegii – na finiszu: dziesiątki kilometrów biegiem – pokonane, video „łowienie ryb – nie tylko dla orłów” – obejrzane, anoraki – kupione ;-), a tymczasem wrzucam tu drugi z cyklu postów o sprzęcie turowym – tym razem o wiązaniach.
Wiązanie turowe ma spełniać podstawową zasadę: do podejścia musi dać przełączyć się w tryb z ruchomą piętą (tak jak w narcie biegowej), a do zjazdu ruchoma pięta musi dać się zablokować i pozostać nieruchoma.
Jakie wiązania turowe są dostępne na rynku?
- klasyczne, szynowe, zwane także: półkowe albo skrzynkowe. Charakterystyka: bezpieczniki takie jak w wiązaniach zjazdowych, wepniemy w nie każdy, nawet typowo zjazdowy but. Posiadają normalną regulację wypięć z przodu i z tyłu. Podczas wywrotki przy podejściu, narta nie ukręci nam kolana, tylko bezpiecznie się wypnie. Wadą jednak jest stosunkowo duża masa.
- wiązania TLT. Do niedawna zarezerwowane dla wyczynowców i zawodników, a kilka lat temu trafiły pod strzechy dla amatorów. Charakterystyka: niezbyt bezpieczne – nie mają tyle płaszczyzn wypięcia co klasyczne wiązania, przy podejściu blokuje się przednie wiązanie, w związku z czym, jeśli mamy pecha, przy wywrotce podczas podejścia narta ukręci nam kolano. Brak możliwości regulacji przedniej sprężyny to poważna wada, no i są niezbyt wygodne we wpinaniu, bo oblodzony but może stanowić poważną trudność we wpięciu bolców z przodu wiązania. Bardziej skomplikowane w obsłudze – ale za to ultra-lekkie. Ważą mniej niż połowę tego co wyżej opisywane wiązania szynowe.
No to jakie wiązania wybrać?
Jeśli potrzebujemy wiązań tylko do wchodzenia, jesteśmy fanatykami minimalnej wagi, a wygoda zapięcia czy bezpieczeństwo schodzi na drugi plan – wtedy zapewne wybierzemy wiązania TLT / pinowe, gdzie króluje Dynafit. Podobnie wybierzemy TLT, jeśli szykujemy się na jakiś ekstremalny trawers alpejski trwający wiele dni, kiedy liczy się każdy gram ekwipunku. [uwaga z roku 2018: to jest post z roku 2013 – przez 5 lat sporo się zmieniło na rynku wiązań – na dole artykułu jest aktualizacja]
Jeśli natomiast trochę podchodzimy, ale również sporo zjeżdżamy, a zatem oprócz skituringu liczy się freeride, bezpieczeństwo i masa wiązania nie jest aż tak super-krytyczna – wtedy najpewniej wybierzemy wiązanie szynowe – zapewne Diamir, Silvretta bądź Marker. Wiązanie szynowe to również lepszy wybór dla początkujących turowców: po pierwsze łatwiej je zapiąć, po drugie można ustawić przedni bezpiecznik na szybkie/łatwe wypięcie w razie wypadku i nie obawiać się o swoje kolana.
Wiązania szynowe wybiorą również prawdziwi alpejscy zabijacy freeride’owi. Ci którzy robią dropy po paręnaście metrów, jeżdżą w strefach „no fall” – nie mogą pozwolić sobie na przypadkowe wypięcie nart – dla nich fabryczne ustawienie przedniego bezpiecznika w wiązaniu pinowym będzie zbyt luźne.
A może adaptery ski-tourowe do wiązań zjazdowych?
Rzeczywiście – istnieje coś takiego. To najtańszy sposób na podejście na nartach przy założeniu, że posiadamy komplet zjazdowy. Zdecydowanie jednak odradzam go do dłuższych podejść. Często jest tak, że wjeżdżamy wyciągiem, i aby zjechać z fajnej górki w kopnym śniegu – trzeba troszkę podejść: do takich krótkich podejść (moim zdaniem nie więcej niż 20-30 minut) nadają się właśnie adaptery. Działa to tak: w wiązanie zjazdowe wpinamy adapter, a w adapter wpinamy but. Adapter to po prostu zawias, dzięki któremu uzyskujemy ruchomą piętę tak jak w narciarstwie klasycznym. Do dłuższych podejść adaptery się nie nadają: ograniczona regulacja kąta oparcia buta, luzy między butem a adapterem, niemożliwość dopięcia harszli, zwiększona waga, zmniejszona stabilność – dyskwalifikują to rozwiązanie do „poważnego” ski-touringu.
A co to są harszle?
Po polsku nazywane czasem nożami, po angielsku: knives lub ski crampons, po niemiecku: harscheisen. Harszle to noże do lodu przyczepiane do wiązań turowych pomagające zapobiegać zsuwaniu się narty do tyłu na twardych, lodowych powierzchniach.
Harszle nie są obowiązkowym ekwipunkiem narciarza turowego – ale są sytuacje, kiedy mogą się przydać. Zakładamy je do nart, gdy jest twardo i dość stromo, ale jeszcze nie aż tak stromo, że narty trzeba przyczepić do plecaka i wyjąć raki i czekan.
A o rakach i czekanie – w kolejnej notce z cyklu „sprzęt skiturowy“ tutaj: https://nakreche.com/2014/01/07/raki-i-czekan-na-skitury/
Aktualizacja 2018:
Ten post został napisany w roku 2013. Od tamtego czasu wiele się zmieniło na rynku wiązań. O ile wtedy, gdy go pisałem na rynku królował Dynafit, teraz weszli nowi gracze. Warto przeczytać nowy post o wiązaniach Marker Kingpin: https://nakreche.com/2018/02/24/wiazania-marker-kingpin-opinia-krol-jest-nagi/
12 kwietnia 2013 o 6:58 PM
Fakt – adaptery to straszne badziewie. Nie polecam.
13 kwietnia 2013 o 6:41 AM
I jeszcze jedno: chodzę już ładnych parę lat, ale noży jeszcze nigdy nie używałem.
13 kwietnia 2013 o 10:50 AM
Czasem sie przydają na twardym i stromym. Ale rzeczywiście są mało popularne!
Pzdr! 😉
Autor
31 sierpnia 2013 o 9:59 PM
na tury w Tatry harszle to obowiązkowy szpej!
Pingback: Raki i czekan na skitury | nakreche
Pingback: Foki i Foczki | nakreche
7 kwietnia 2015 o 2:10 PM
do lodu to są raki, harszle są do twardego, ubitego śniegu, gdzie foka już nie trzyma, ew „lekko” zlodzonego ale na pewno nie są do lodu, na żywym lodzie szybko by się stępiły, jak że zazwyczaj są zrobine z aluminium, zresztą chyba kiedyś widziłem instrukcję dynafita do nozy, i było tam jasno opisane aby n ie stosować do lodu
7 kwietnia 2015 o 2:12 PM
Dzieki za uwage. Zgodzimy sie, ze harszle sa do szreni, a do lodu raki (tez aluminiowe moga byc przeciez)?
8 stycznia 2019 o 1:51 AM
raki aluminiowe są g… warte