nakreche

narty, na wiele sposobów, subiektywnie


11 Komentarzy

Jolka

Wczesne lata osiemdziesiąte.

Byłem młodszy niż moje córki teraz, i to wspomnienie należy do tych najwcześniejszych. Mogłem mieć maks ze cztery lata. Udało jej się po znajomościach wziąć mnie na ferie do Szklarskiej Poręby na moje pierwsze w życiu narty. Były granatowo-białe. Był napis, ale nie pamiętam jaki, mimo, że ponoć umiałem wtedy czytać. Ojciec się upił i nie dojechał jak zwykle, więc musiała nadrabiać i za siebie i za niego: czasem przytulić czteroletniego brzdąca, który się wywrócił, ale czasem krzyknąć „Dasz radę! Podnoś się! Raz-dwa!”. Te pierwsze wspomnienia z jazdy i wywrotek, to właśnie łzy pomieszanie ze złością i buntem. Taki słono-gorzki smak w ustach.

Pamiętam jak któregoś dnia chcieliśmy gdzieś wjechać jednoosobowym krzesełkiem. Wiecie, jedno z tych wspomnień, które pamiętasz na wyrywki, wzmocnione trochę opowiadaniami usłyszanymi podczas spotkań z rodziną przy świątecznym stole… Więc chcemy wjeżdżać tym krzesełkiem, ale obsługa wyciągu nie pozwala Jej wziąć mnie na kolana i mówi, że muszę wjeżdżać sam. Więc wjeżdżam tym jednoosobowym krzesełkiem pierwszy, a Ona za mną na kolejnym. Siedzę sobie, oglądam świat, jakieś drzewka wkoło, gdy niespodziewanie w ciągu kilku minut spada koszmarna mgła, a może wjeżdżamy w chmury – kto wie. Słyszałem jak krzyczy do mnie. Nie pamiętam już co, ale chyba coś w stylu, żebym się trzymał, czy nie wychylał, czy jakoś tak. No wiecie – ja: czterolatek. Ale nie pamiętam strachu. Mgła była tak koszmarnie gęsta, że nie widziałem krzesełka przed sobą, i pewnie tak samo Ona jadąc za mną – nie widziała mnie. Co jakiś czas tylko z góry mijałem krzesełko zajęte przez turystę czy narciarza. Kilku mi pomachało. Po kilkunastu sekundach mijając Ją upewniali, że siedzę i żyję. Pamiętam, że była mocno zestresowana i mocno mnie wyściskała jak dojechaliśmy na górę. Chyba nie rozumiałem wtedy do końca, o co chodziło. Przecież siedziałem sobie grzecznie i tylko się rozglądałem.

 

Wczesne lata dziewięćdziesiąte.

Mam naście lat. Wszystkie ferie zimowe spędzałem u przyjaciół – górali w Zębie koło Poronina na obozach narciarskich. W Zębie nie ma wtedy żadnego wyciągu ani ratraka, więc dzień zaczynamy od udeptywania trasy, stawiając nartę obok narty. Potem zjazd i znowu podejście. I tak cały dzień. Kiedy czujemy się trochę pewniej, kilka razy zjeżdżamy do Zakopanego, na północ od Gubałówki. Co kilkaset metrów przechodzimy przez jakieś haszcze, albo płoty i druty wyznaczające pastwiska. Normalnie jak jacyś prekursorzy freeride’u. Dojeżdżamy w okolice Ciągłówki, bierzemy narty na plecy i wracamy PKS’em do Zębu.

Jestem na obozie za darmo, na doczepkę. Przyjaciele rodziny – właściciele pensjonatu Pani Krysia i Pan Mietek wiedzieli, że jest Jej ciężko i nigdy nie wzięli od Niej złotówki. Jakoś tak. Oczywiście musiała się im jakoś odwdzięczyć. Nie umiem już teraz powiedzieć jak – upłynęło za dużo czasu, ale wiem, że nigdy nie zostawiała niespłaconych długów. Ja jednak wtedy przyjmowałem to bez większej wdzięczności. Wydawało mi się, że po prostu tak ułożyło się życie, że mieliśmy farta. Jako dziecko nie analizujesz chyba za bardzo otoczenia i przyjmujesz je za normę bez głębszego zastanowienia. A szkoda. Według wszelkich prawideł nie powinno być Jej stać na wysłanie dziecka w góry. Chlający mąż i pensja pracownika osiedlowego domu kultury, dorastający syn, podręczniki, buty, jedzenie. Sporo wydatków, a dokoła czasy przemian, reforma Balcerowicza, szalejąca inflacja i totalna niepewność: co będzie jutro. To dla mnie późna podstawówka, a korepetycje z fizyki zacząłem dopiero w liceum, więc wtedy nie dokładam się jeszcze nawet do domowego budżetu. Większość chłopaków z bloku, nawet ci w (wydawałoby się) lepszej sytuacji finansowej – zostawali na ferie w mieście – a ja jechałem jakimś cudem na narty. Jak? Teraz nie do końca to rozumiem. Wydaje mi się, że ja na Jej miejscu nie dałbym rady stworzyć siatki powiązań i znajomości, wzajemnych przysług, a czasem czyjejś zwykłej życzliwości, żeby moje córki pojeździły sobie przez tydzień na nartach w górach.

Wszystko dzięki Mojej Mamie. Skoro piszę tu o ludziach, którzy mieli wpływ na moje podróże w góry, na moją jazdę na nartach – absolutnie nie mogło zabraknąć tej notki.

Minęło 34 lata. Śnieg. Narty. Stok. Szybkość. Szklarska-Chile-Laponia-Alaska-Spitsbergen. Narty trochę dłuższe, szybkość trochę większa, ale tak naprawdę wszystko jest takie samo. Tylko słono-gorzki smak łez zmieszanych ze złością zmienił się w metaliczny smak adrenaliny. Dzięki Mamo! Wszystkiego najlepszego!


34 Komentarze

Czym są dla Was narty?

4259327493_bd7fdc70d2_bCzytacie bloga? Jest okay? Korzystacie czasem z rad, albo przynajmniej bywa interesująco? No to teraz przyszedł czas, byście Wy zrobili coś dla mnie…

Chciałbym, by ten blog łączył wszystkich, którzy kochają narty. I chciałbym usłyszeć od Was czym są dla Was narty i jaki jest ich sens dla Was. Chcę sprawdzić profil swoich czytelników. Komentarze są ustawione tak, że nie trzeba wstawiać swoich maili – pozostaniecie anonimowi. Kamą! Jesteście mi to winni.

Jaki jest więc dla Was sens nart? Jeśli ja miałbym wymienić kilka rzeczowników, które ten sens definiują, to dla mnie to byłyby chyba: góry, przygoda, podróż, samotność, odludzie, puch

Ale przecież dla innych mogą to być: śnieg, grzaniec, przyjaźń, wypieki, śmiech, zabawa – i też jest to wspaniałe!

A znam takich, którzy napisaliby z powagą: prędkość, przechyły, technika, sztruks, ranek… Szacunek dla nich!

I takich dla których to: podejście, skitury, wyzwanie, zdobycie, satysfakcja… Wspaniałe, prawda?

A może jeszcze: ewolucje, zabawa, snowpark, radość, freestyle, ekipa?

A może zupełnie w teorii śledzicie tego bloga i byłyby to: obawa, zainteresowanie, ciekawość, czysta teoria?

Albo coś czego zupełnie nie przewidziałem?

 

A więc: czym narty są dla Was? Wymieńcie mi kilka haseł!