Wczesne lata osiemdziesiąte.
Byłem młodszy niż moje córki teraz, i to wspomnienie należy do tych najwcześniejszych. Mogłem mieć maks ze cztery lata. Udało jej się po znajomościach wziąć mnie na ferie do Szklarskiej Poręby na moje pierwsze w życiu narty. Były granatowo-białe. Był napis, ale nie pamiętam jaki, mimo, że ponoć umiałem wtedy czytać. Ojciec się upił i nie dojechał jak zwykle, więc musiała nadrabiać i za siebie i za niego: czasem przytulić czteroletniego brzdąca, który się wywrócił, ale czasem krzyknąć „Dasz radę! Podnoś się! Raz-dwa!”. Te pierwsze wspomnienia z jazdy i wywrotek, to właśnie łzy pomieszanie ze złością i buntem. Taki słono-gorzki smak w ustach.
Pamiętam jak któregoś dnia chcieliśmy gdzieś wjechać jednoosobowym krzesełkiem. Wiecie, jedno z tych wspomnień, które pamiętasz na wyrywki, wzmocnione trochę opowiadaniami usłyszanymi podczas spotkań z rodziną przy świątecznym stole… Więc chcemy wjeżdżać tym krzesełkiem, ale obsługa wyciągu nie pozwala Jej wziąć mnie na kolana i mówi, że muszę wjeżdżać sam. Więc wjeżdżam tym jednoosobowym krzesełkiem pierwszy, a Ona za mną na kolejnym. Siedzę sobie, oglądam świat, jakieś drzewka wkoło, gdy niespodziewanie w ciągu kilku minut spada koszmarna mgła, a może wjeżdżamy w chmury – kto wie. Słyszałem jak krzyczy do mnie. Nie pamiętam już co, ale chyba coś w stylu, żebym się trzymał, czy nie wychylał, czy jakoś tak. No wiecie – ja: czterolatek. Ale nie pamiętam strachu. Mgła była tak koszmarnie gęsta, że nie widziałem krzesełka przed sobą, i pewnie tak samo Ona jadąc za mną – nie widziała mnie. Co jakiś czas tylko z góry mijałem krzesełko zajęte przez turystę czy narciarza. Kilku mi pomachało. Po kilkunastu sekundach mijając Ją upewniali, że siedzę i żyję. Pamiętam, że była mocno zestresowana i mocno mnie wyściskała jak dojechaliśmy na górę. Chyba nie rozumiałem wtedy do końca, o co chodziło. Przecież siedziałem sobie grzecznie i tylko się rozglądałem.
Wczesne lata dziewięćdziesiąte.
Mam naście lat. Wszystkie ferie zimowe spędzałem u przyjaciół – górali w Zębie koło Poronina na obozach narciarskich. W Zębie nie ma wtedy żadnego wyciągu ani ratraka, więc dzień zaczynamy od udeptywania trasy, stawiając nartę obok narty. Potem zjazd i znowu podejście. I tak cały dzień. Kiedy czujemy się trochę pewniej, kilka razy zjeżdżamy do Zakopanego, na północ od Gubałówki. Co kilkaset metrów przechodzimy przez jakieś haszcze, albo płoty i druty wyznaczające pastwiska. Normalnie jak jacyś prekursorzy freeride’u. Dojeżdżamy w okolice Ciągłówki, bierzemy narty na plecy i wracamy PKS’em do Zębu.
Jestem na obozie za darmo, na doczepkę. Przyjaciele rodziny – właściciele pensjonatu Pani Krysia i Pan Mietek wiedzieli, że jest Jej ciężko i nigdy nie wzięli od Niej złotówki. Jakoś tak. Oczywiście musiała się im jakoś odwdzięczyć. Nie umiem już teraz powiedzieć jak – upłynęło za dużo czasu, ale wiem, że nigdy nie zostawiała niespłaconych długów. Ja jednak wtedy przyjmowałem to bez większej wdzięczności. Wydawało mi się, że po prostu tak ułożyło się życie, że mieliśmy farta. Jako dziecko nie analizujesz chyba za bardzo otoczenia i przyjmujesz je za normę bez głębszego zastanowienia. A szkoda. Według wszelkich prawideł nie powinno być Jej stać na wysłanie dziecka w góry. Chlający mąż i pensja pracownika osiedlowego domu kultury, dorastający syn, podręczniki, buty, jedzenie. Sporo wydatków, a dokoła czasy przemian, reforma Balcerowicza, szalejąca inflacja i totalna niepewność: co będzie jutro. To dla mnie późna podstawówka, a korepetycje z fizyki zacząłem dopiero w liceum, więc wtedy nie dokładam się jeszcze nawet do domowego budżetu. Większość chłopaków z bloku, nawet ci w (wydawałoby się) lepszej sytuacji finansowej – zostawali na ferie w mieście – a ja jechałem jakimś cudem na narty. Jak? Teraz nie do końca to rozumiem. Wydaje mi się, że ja na Jej miejscu nie dałbym rady stworzyć siatki powiązań i znajomości, wzajemnych przysług, a czasem czyjejś zwykłej życzliwości, żeby moje córki pojeździły sobie przez tydzień na nartach w górach.
Wszystko dzięki Mojej Mamie. Skoro piszę tu o ludziach, którzy mieli wpływ na moje podróże w góry, na moją jazdę na nartach – absolutnie nie mogło zabraknąć tej notki.
Minęło 34 lata. Śnieg. Narty. Stok. Szybkość. Szklarska-Chile-Laponia-Alaska-Spitsbergen. Narty trochę dłuższe, szybkość trochę większa, ale tak naprawdę wszystko jest takie samo. Tylko słono-gorzki smak łez zmieszanych ze złością zmienił się w metaliczny smak adrenaliny. Dzięki Mamo! Wszystkiego najlepszego!
26 Maj 2015 o 8:07 AM
Jolka to czyta ?
26 Maj 2015 o 8:16 AM
Chyba przeczyta 😉
26 Maj 2015 o 11:28 AM
Fajny tekst. Pozdrowienia dla Jolki 😉
W Zębie spędziłem studenckiego sylwestra 96 albo 97. Mieszkałem ze znajomymi nad wyciągiem, który dopiero co postawili. Wyciąg był krótki ale można było jeździć za małe pieniądze bez stania w kolejkach tam i z powrotem. Obok przygotowanej trasy było pole pełne puchu, z małymi skoczniami, taki mały freeride 😉
Robiliśmy też piesze wycieczki z nartami na Gubałówkę i Harendę, gdzie jeździliśmy cały dzień a wieczorem z powrotem lekko z góry na nartach do Zęba przez pola 😉 Był też Nosal i Kasprowy. Ząb miał fajny klimat, prawdziwi górale.
26 Maj 2015 o 12:26 PM
ha! świetnie. narty w Zębie to dla mnie rok 91-92… wtedy wyciągu nie było 🙂 ale też doskonale pamiętam Nosal i Kasprowy 🙂 prawdziwi górale – 100% racji!
27 Maj 2015 o 2:17 PM
Kiedyś prawdziwy polski narciarz musiał chociaż raz zaliczyć Kasprowy, świętą górę narciarzy 🙂 Był to sport marzycieli i wariatów, niszowy i trochę elitarny. Teraz prawie każdy może jechać gdziekolwiek na narty i w sumie to dobrze, najważniejsza jest zabawa 😉 Cała moja rodzinka i znajomi zaczynali od razu w Alpach, ew. w Czechach czy na Słowacji… Dobrze przygotowane stoki, niezła infrastruktura, od razu narty karwingowe. Dlatego tak bardzo wszystkich namawiam do wszechstronności, z off-piste między drzewami włącznie. Po gładkim czerwonym stoku każdy zjedzie bez problemu po kilku dniach nauki.
BTW, moje pierwsze narty to były drewniane rysie w połowie lat ’80, z wiązaniem jak w nartach skoczków. Najwięcej jeździłem na narty do Szklarskiej, Karpacz był dla bogatych dzieci prywaciarzy 😉
27 Maj 2015 o 2:33 PM
O kasprowym i jeszcze w temacie notki troche i tym co piszesz o „swietej gorze narciarzy”: jakies 3 lata temu zjezdzalem z Kasprowego. Normalnie po trasie. Bylo to juz dlugo po tym jak robilem heli na Alasce, Monte Rose w Alpach, Laponie itd itd. No i dzwonie do tytulowej „Jolki”: czesc, co slychac, akurat jade z Kasprowego. I moja mama na to: „cooo?! ty z kasprowego zjezdzasz?!!!” :-)))
27 Maj 2015 o 2:36 PM
A pierwsze narty? Po tych granatowo-niebieskich o jakich napisałem – kolejne to byly polsporty epoxy 3230, dł 180cm. Znalazlem je z rok temu i bardzo chcialbym zjechac na nich w nadchodzacym sezonie chocby nawet z Gorki Szczesliwickiej w wawie. :-)))
3 czerwca 2015 o 12:37 PM
Moje pierwsze poważne narty to Polsporty Tricore cośtam o długości 195 cm :D, całe białe z czerwonymi i niebieskimi wstawkami, zupełnie nie pamiętam jaki to był konkretnie model. Chyba jakiś sportowy bo były bardzo twarde i szybkie. Do tego wyczynowe wiązania Salomon S 555 z połowy lat ’80, które miały tak mocną śrubę (sprzęt dla zawodowców), że musiałem jeździć na ustawieniu 0 w skali do 5 😉 Umiejętności miałem już wtedy nie najgorsze (czarna ścianka FIS w Szklarskiej bez problemu) a postury też nie byłem drobnej. Ski stop był osobno i nie pasował do moich butów więc zdemontowałem. Przez to o mało co na Gubałówce nie zgubiłem jednej narty, zatrzymała się na szczęście na pierwszym drzewie… Sprzęt dostałem za darmo od bogatego kolegi, podobnie jak gogle i kijki bez talerzyków. Dokupiłem tylko twarde jak imadła buty Lange od gościa, który kupił je jako nowe ale nie umiał jeździć. Tego sprzętu już niestety nie mam, jedyne “retro” narty to kilkunastoletnie gigantki, jedne z pierwszych karwingów. Porównując do dzisiejszego sprzętu i techniki jazdy to aż dziwne, że dało się na czymś takim jeździć 😉
3 czerwca 2015 o 6:17 PM
Wspaniałe wspomnienia… Pamiętam te Tricore – wiem o czym piszesz… Moje polsporty tez nie miały skistopow tylko takie tasmy ktore owijalo sie wkolo butów. Ale na takich wiązaniach to nigdy nie jeździłem! 🙂
26 Maj 2015 o 11:11 AM
Dziękuję Ci Syneczku.
26 Maj 2015 o 11:16 AM
ej, no luz 😉 najlepszego!