Narty generalnie tanie nie są. Wszyscy to wiemy. Jak jedziecie raz w roku, to czasem hołdując zasadzie „zastaw się a postaw się” wybieracie droższe opcje i zakładając że raz się żyje, fundujecie sobie trufle na śniadanie w Trzech Dolinach albo dwadzieścia bombardinio, by potem po powrocie do ojczyzny, niczym właściciele bloga Make Life Harder, jeść do końca miesiąca wkładki do butów na brunch i kluski z kurzu na obiad.
Mnie niby zdarzają się sponsorzy, ale ponieważ, jak zaobserwowaliście na punkcie nart mam trochę szajby, i wyjazdów w roku mam tyle, że nawet najbogatszy sponsor patrzy na mnie z politowaniem: bo niestety nie wyglądam na Shauna White’a, brak mi długich włosów, amerykańskiego uśmiechu no oczywiście i tyle skilla co ma Shaun, ale kasy na jeden wyjazd to chciałbym dwa razy tyle co on na cały sezon. W związku z tym muszę sobie radzić. Nie mogę „raz się żyć” za każdym razem, bo kluski z kurzu musiałbym w przypływie milości oddać swoim córkom, a sam umarłbym z głodu. Zatem musze kombinować co zrobić najtaniej i jak. Temu właśnie poświęcony jest ten post.
Słuchajcie więc tutaj: o ile praca mi pozwoli, za tydzień lecę do Włoch poszusować po wiosennym firnie i zrobić się na heban w Dolomitach. Prawda, że brzmi rejwi i dżezi, jakbym miał drukarkę do stówek w domu? Wkuwriłem Was chociaż trochę? Chcielibyście tak samo powkurwiać znajomych na fejsie i kumpli z pracy, ale budżet się słabo zapina? Obiecuję, że się da. Popaczcie tylko ile to kosztuje:
- Rajan-er do Bergamo kosztował mnie osiem dyszek w dwie strony. Nie, nie euro. Złotych. Bilet kupiłem pół roku temu. Latają do Bergamo z Modlina, Krakowa, Wrocka i Lublina. No dobra, że z Lublina to żartowałem – bez przesady. Buty narciarskie spakuję do podręcznego i polecę w kurtce narciarskiej, żeby nie dopłacić za bagaż. A trochę beki z Lublina nie zaszkodzi.
- W Bergamo najtaniej będzie wziąć auto – a jeśli nie wiedzieliście, to ceny wypożyczenia aut we Włoszech należą do najtańszych w Europie. Ceny na 4 dni zaczynają się już od 35 EUR za Pandę. Koniecznie niebieską. W późnym marcu nie będzie padało, więc nie trzeba łańcuchów ani nic. Trzeba tylko na nią chuchać i dmuchać, bo jak porysujecie – może być drogo – podstawowe opcje są bez ubezpieczenia, więc jak nie jesteście pewni swoich umiejętności za kółkiem – lepiej dopłacić za cover. Gdybyście ją porysowali, a limit na karcie by się skończył – włoskie więzienia raczej spełniają standardy UE. Tylko zostaje ten cały raban z ambasadą, budzenie konsula w środku nocy – no czy to jest warte paru euro ubezpieczenia?
- Termin wybrałem taki, żeby w Val di Sole było po sezonie, więc skipass na 3 dni kosztował będzię 90 EUR a nie 120 EUR w szczycie sezonu (stówka zostaje w kieszeni). Oczywiście w marcu jak to w marcu – na dole przy wyciągu będą spod śniegu wystawać placki wytartej trawy, a codziennie po trzynastej na stoku będę pływał a nie jeździł, ale jak już pisałem powyżej, kolegom z pracy powiem, że niby chodziło o ten firn i heban. I będę obserwował jak bierze ich wkurw. Przecież nie powiem o plackach trawy.
- Zakwaterowanie poza sezonem na 4 dni to koszt od 300-400 PLN niedaleko wyciągu i od 200 PLN dalej w dolinie. Sprawdźcie booking.com, interhome.com, skirama.it – i raczej nie spodziewajcie się w tej cenie basenu ani widoku na góry. Ale kamą! Basen jak pisałem powyżej będzie na stoku po trzynastej, a na góry też się nagapicie, no to po co dwa razy. I nie jest prawdą, że nad łóżkami dach przeciekał, szczególnie, że prawie nie padało.
- Przy założeniu, że jedziecie we dwójkę, i koszt auta i pokoju się rozłoży, za wszystkie powyższe przyjemności wyszłoby… UWAGA! …jakieś 650 polskich złotych nowych – a 70% tego to koszt skipassu.
- Do tego dochodzi żarcie. Można wziąć w kieszeniach do Rajan-era paprykarz szczeciński, ale wiemy, że pizza i makaron na włoskich stokach są po pierwsze tańsze, a po drugie na serio smaczniejsze niż u ich północnych austriackich sąsiadów, więc może warto jednak zostawić ten paprykarz na „po powrocie”. Hipsterzy mnie poprą, i dodadzą, że zamówienie zwykłej ekonomicznej margarity albo alio-e-olio zamiast prosciutto z rukolą i jarmużem, świadczy o prawdziwie wysublimowanym smaku, przywiązaniu do prostoty, tradycji i znajomości lokalnych wartości. Poza tym, jak do cholery jest „jarmuż” po włosku?
- Przydałoby się też jakieś alko, ale to na bezcłowym się można obkupić i zrobić nawet taniej niż w ojczyźnie, a bez płacenia pazernym italiańcom.
Skoro już piszę pełną instrukcję na lans, na koniec kilka rad na po powrocie do biura:
- Nie wspominasz nic o tym, że byłeś na nartach – wszyscy skumają widząc Twoją opaleniznę, dla podkreślenia efektu Twoja playlista (podśpiewywana) powinna zawierać: Lasciatemi Cantare, jakieś kawałki Gianny Nanini i ew. Erosa Ramazzottiego (pod warunkiem, że wyraźnie dodasz, że Tina Turner spierdoliła Cose Della Vita)
- Na pytania „jak było” musisz reagować totalną blazą: co jak było?, aaaa narty, no wiesz… nic specjalnego… chciałem sobie trochę pokrawędziować, odpocząć od tego polactwa, no i miałem ochotę na prawdziwy jarmuż…
- Warto nauczyć się kilku podstawowych włoskich zwrotów, by przekonać kolegów jak bardzo zintegrowałeś się z lokalną kulturą i używać ich kolejne pół roku. Zatem potrącając kogoś w korytarzu rzucasz niedbale „scuza”, wręczając panu kanapce banknot dziesięciozłotowy mówisz „prego”, a wychodząc z biura rzucasz do wszystkich „buona sera”.
- Od tego momentu powrotu w dobrym tonie jest pogardzać jakimkolwiek jedzeniem gdziekolwiek. Szczególnie niewłoskim. Ale włoskim też, bo wtedy mówisz, że jest podrobione, gówniane i zupełnie nie takie jak we Włoszech. I w ogóle jak można to jeść. I śmierdzi Polską i smalcem.
- Pamiętaj, że nie jest istotne, że byłeś akurat w Dolomitach, i od tego momentu możesz uważać się za eksperta od całych Włoch, w tym: sycylijskiej Coza-Nostry, Koloseum i toskańskiego Chianti. Twoje osądy mają być definitywne i wyraziste. Jakakolwiek dyskusja z Tobą ma być skazana na niepowodzenie.
- Na pytania o jazdę na nartach, możesz rzucić mimochodem, że zjeżdżałeś z Pista Nera z Alberto Tombą i w zasadzie jesteście per Ty. Alberto zapraszał cię nawet do swojej rezydencji na Sardynii, ale wymówiłeś się brakiem czasu, bo włóczą się za nim paparazzi, nagabują, proszą o autografy, burzą prywatność – a po ci to – przyjechałeś w końcu odpocząć.
- W USC zmieniasz imię na Fabio. Albo Rafael.
12 marca 2015 o 10:38 AM
miszcz 😀
12 marca 2015 o 10:38 AM
:-)))
12 marca 2015 o 7:16 PM
jebłem :-))
12 marca 2015 o 7:16 PM
Miło! Mam nadzieje ze z zazdrości o ten heban! 😉
12 marca 2015 o 11:50 PM
Też 😀 Ale wkurwu nie ma bo nad hebanem będę pracował od niedzieli i też w Dolomitach, śmigając po firnie. Taaaakie tam, … nic specjalnego 😀
13 marca 2015 o 6:22 AM
:-)))))))))
18 marca 2015 o 11:57 PM
Panie Rafale, przyzwyczaił nas Pan do częstych wpisów… Czekamy na nowe… Może jakiś wywiadzik? 😉
19 marca 2015 o 8:59 AM
tak, tak – pamiętam… w niedzielę lecę – będą na pewno przynajmniej fotki w poniedziałek… proszę wybaczyć – urwanie głowy ostatnio…
Pingback: Tanio na narty | nakreche
Pingback: Italia, słoneczna Italia | nakreche