nakreche

narty, na wiele sposobów, subiektywnie


4 Komentarze

Poradnik: freeride w Iranie

Nie znalazłem w sieci poradnika dla narciarzy lecących do Iranu, więc sam napiszę parę słów na ten temat:

  • Obecnie najtaniej do Teheranu leci się liniami Ukrainian, ale warto rozważyć też greckiego Aegeana przez Ateny: ceny są niewiele wyższe a Aegeanem zabierasz narty i 20-kilową walizkę za free. Do Teheranu ma zacząć latać Lot, ale warunki przewozu nart nie są tam już tak korzystne.
  • Na lotnisku wymień kasę (dolary na riale). Nie licz na płatności kartą albo na działające z twoją kartą bankomaty. Nawet na stoku da się płacić tylko gotówką w lokalnej walucie. Cash is the king. [aktualizacja: po opublikowaniu tego posta, czytelnicy sugerują, że lepszy kurs wymiany można dostać w centrach handlowych w mieście… ja osobiście odradzam tylko hotele, ze wzg. na gorszy kurs]

Infrastruktura jest raczej stara – wygląda jak na Słowacji 20 lat temu. Sloty na narty przy gondoli nadają się tylko na carvery – moje Rossi S7 muszę wozić wewnątrz. Wystają.

  • Zaplanuj transfery i hotele jeszcze z Polski. Najlepiej użyć do tego irańskiej agencji turystycznej. Ja korzystałem z HomafaranKhorshid Savar – irandizinski@gmail.com – pomogą ci też w załatwieniu wizy (dostaniesz od nich specjalny numer z ich ministerstwa spraw zagranicznych, który przedstawisz w ich ambasadzie w Warszawie na Saskiej Kępie). Są komunikatywni i fajni. Napisz maila.
  • Wyrób wizę w Polsce przed przylotem, mimo że jest to możliwe na lotnisku. Często wyrobienie wizy na lotnisku może zająć ponad 2h. Być może uciekają ci właśnie fajne warunki narciarskie. Przygotuj się też na to, że tu nikomu się nie śpieszy: na lotnisku, na wyciągu, w hotelu. Iran to taki muzułmański PRL.

Pamiętaj że Iran to muzułmański reżim. Jeśli będziesz próbował tu bajerować laski, przemycać alkohol albo palić trawę i ktoś naśle na ciebie gwardię rewolucyjną – całkiem możliwe, że czeka cię areszt i więzienie w którym nikt nie przestrzega praw człowieka. A zatem szanuj ich kulturę i zachowuj się.

 

  • Internet w Iranie to dramat. Jest bardzo ocenzurowany i z reguły bardzo wolny. Nie ma fejsa, twittera, snapchata. Jest instagram. Fotki z jazdy załadujesz po powrocie z nart, no chyba że masz VPN. Ponoć przy jego użyciu, jest dostęp do wszystkich stron i serwisów (chociaż z reguły bardzo wolny)

Iran to nie Austria – tu prawie nikt nie jeździ poza trasą. No i bardzo dobrze – chyba dlatego chcesz tu przyjechać? W Dizin czy Tochal większość stoków pozatrasowych masz dla siebie. Nawet jeśli przez dwa dni porysujecie wszystko wkoło – to po przypięciu fok możesz rysować całą resztę kolejne parę dni. To jest właśnie całe piękno Iranu i zakładam, że tak pozostanie przez parę lat.

  • Iran to nie tylko narty. Zostaw sobie czas na Teheran. Zadziwi Cię jak przyjaźni są ludzie i jak niewiele wspólnego z rzeczywistością ma przekaz kreowany w mediach.
  • Ceny: w Dizin całodzienny skipass to koszt około 100PLN, Kebab na kolację (duża porcja z ryżem i warzywami) to 23PLN, nocleg na Tochal to około 200PLN za pokój ze śniadaniem, i jest w tym wjazd gondolą i skipass. Cena powrotnego biletu przez Lwów zaczyna się od 400-450PLN. Należy dodać koszmarne problemy z połapaniem się w tym co ile kosztuje, bo Irańczycy równolegle używają trzech systemów: Riale, Tumany i Tysiące Tumanów. Tysiąc tumanów to mniej-więcej złotówka. Wspomniany kebab kosztuje odpowiednio 230.000 Riali, 23.000 Tumanów i 23 tys. Tumanów. Nigdy nie jesteś pewny w czym akurat podana jest cena. Często myślisz, że coś jest 10 razy droższe niż jest w rzeczywistości.

Jeśli zamierzasz spać na Tochal na górze (hotel na wysokości 3600 metrów, wyciągi do 3900) – zrób wcześniej aklimatyzację – np parę nocy w Dizin (hotel na 2600). W Tochal jest zawsze na dyżurze lekarz. Żebyś mógł zostać na noc – będzie musiał zbadać ci saturację, tętno, ciśnienie itd). Szczególnie skitoury w Tochal (np na 3800) mogą być uciążliwe bez przygotowania.

„Narciarstwo jest oznaką zdrowia i tężyzny fizycznej” – mówi do nas łagodnie Imam Chomeini z plakatu. Tak się nam przynajmniej zdaje, bo łagodnie się do nas uśmiecha. Chyba nie mówiłby „śmierć niewiernym” na plakacie z narciarzem?

  • Opisane tu rady dotyczą północnego Iranu i pasma gór Elburs (nie mylić z Elbrus), w zasięgu kilkugodzinnej jazdy autem od Teheranu. W południowym Iranie jest jeszcze pasmo gór Zagros – najbliższe im lotnisko jest w kilkumilionowym mieście Shiraz. Iran zachwycił nas tak bardzo, że zamierzamy odwiedzić Zagros w ciągu najbliższych dwóch sezonów.

Więcej o Iranie na moim blogu:


8 Komentarzy

Dwa zdjęcia dzięki którym zrozumiesz czemu warto spróbować freeride’u w Iranie 

Dzisiejszy post tłumaczy, czemu warto spróbować freeride’u w Iranie – na podstawie dwóch fotografii zrobionych jedna po drugiej za pomocą kamery gopro.
Zacznijmy od pierwszego zdjęcia:

To „pocztówka”. Nie ma tu żadnego filtra, zdjęcie nie zaznało przycinania ani postprocessingu. Ot – zwykły zrzut z gopro. Jest bezchmurne niebo i niczym niedotknięty wcześniej stok. Stabilna baza. Na niej może 15 cm puchu, który padał mocno przez noc. Cudowne, dosłownie wymarzone warunki. Jeśli masz normalną pracę, ale starasz się sporo jeździć poza trasą, to w Europie takie warunki i nietknięty stok masz średnio raz w życiu przez parędziesiąt minut. Albo wcale. Można wręcz pomyśleć: „pojechał do Iranu i trafiło się ślepej kurze ziarno”.
Lecz dopiero po drugim zdjęciu, już nie tak ładnym jak pierwsze, można zrozumieć prawdziwe piękno freeride’u w Iranie.

Obie fotki zostały zrobione około godziny 12 w południe, druga parędziesiąt sekund po pierwszej. I chodzi o to, że wszystkie ślady na górze za moimi plecami zostały zrobione przez nas. Każda narysowana kreska należy do jednego z nas trzech: Kuby, Rafała lub mnie. Dzięki temu można zrozumieć, że takie pocztówki jak pierwsza fotka, mógłbym robić cały dzień, gdyby tylko starczyło karty na gopro!

Dla porównania: tak wyglądają kolejki przed otwarciem pierwszej gondoli w Revelstoke, w Kanadzie, po opadzie śniegu…

W Alpach zbocze takie jak to, w zasięgu trawersu z wyciągu (zaznaczam: bez przypinania fok!) byłoby zdewastowane w ciągu 30-40 minut. Kto wjechałby wyciągiem godzinę po otwarciu nie miałby już żadnej przyjemności z jazdy. Ludzie w Alpach czy Tatrach przypinają foki i dymają o 4 rano z czołówkami, żeby zjechać *raz* w takich warunkach. Potem powtarzają te idiotyczne porzekadła typu „there are no friends on powder day” itp. Na grupach i forach freeride, nikt nie powie gdzie została zrobiona fotka pierwszej kreski w Beskidach – będą, niczym grzybiarze, zazdrośnie kisić tajemnicę dla siebie w nadziei, że jak najmniej osób dowie się o danym miejscu.

W Iranie natomiast, z reguły jesteście jedynymi freeriderami w całym ośrodku. Jeździsz w takich warunkach tydzień. Cały czas, dopóki masz siłę. Jest oczywiście – jak wszędzie – paru nieporadnych deskarzy, niepotrafiących trawersować, którzy nie mają szans na dojechanie w takie miejsca. (Iran w ogóle jest jak Polska 25 lat temu – tam deski zaczynają być trendy 🙂 i bardzo dobrze!). W Iranie nie masz po prostu konkurencji. Narty, a przede wszystkich snowboard są dla nich same w sobie wystarczająco świetne, aby nie próbować czegokolwiek więcej. Podczas kiedy oni patrzą na ciebie trochę jak na szalonego Europejczyka, ty masz całą górę dla siebie.
I dlatego wrócę na pewno do Iranu zanim zostanie zadeptany. A kto mnie czyta – wie, że zawsze staram się dzielić informacjami. Link do dokładnej geolokalizacji mojej „pocztówki” jest tu: https://goo.gl/maps/782sux65wPv – to góra Tochal, u której podnóża rozciąga się Teheran – na pohybel grzybiarzom!

 

PS. w poprzednim poście – krótkie video z Dizin – zerknijcie, a jutro-pojutrze wrzucę poradnik dla ludzi wyjeżdżających na freeride do Iranu..


Dodaj komentarz

Salâm Iran!!!


Są koszmarne problemy z netem, więc będzie krótko i symbolicznie: Iran grubo przerósł nasze oczekiwania. W nocy w Dizin na stabilną bazę spadło 10-15cm świeżego.
Gdybyśmy byli w dowolnej lokalizacji w Alpach – bilibyśmy się o pierwszą gondolkę, a kto przyszedłby po godzinie dziewiątej – przegrałby życie.

Tymczasem tutaj, wylądowaliśmy w Teheranie o trzeciej nad ranem i dojechaliśmy do Dizin po siódmej. Długi meldunek w hotelu, potem śniadanie, więc gondolkami wjechaliśmy koło dziesiątej. I co? I to *MY* zaoraliśmy tę górę. Nie przypieliśmy fok nawet na sekudnę – wszystko dziś zjechaliśmy z wyciągów. W zasadzie to nawet nie trzeba było za wiele trawersować. Świeże ślady do końca dnia. Jutro może coś pofoczymy z wyciągu. Jeśli będzie net – dorzucę więcej fotek…

PS. To jak się mówi w końcu: Iran czy Irak?


Dodaj komentarz

Avaluator

15337659_1103553323027659_5985419648620464914_nPrzy okazji pisania książki, wpadł mi w ręce opis bardzo ciekawej, opracowanej w Kanadzie strategii lawinowej o nazwie Avaluator. Znam parę frame-worków lawinowych jak np. Nivo albo metoda redukcji Muntera. Znam ich wady i zalety. Tym bardziej mnie to zaciekawiło, bo i cóż jeszcze można wymyśleć w tym temacie? No a okazuje się, że można.

Postaram się zwięźle opisać czym różni się Avaluator od innych metod, i jakie są jego zalety. W założeniu Avaluatora zadaniem nie miało być odkrycie uniwersalnych praw rządzących światem, a odzwierciedlenie sposobu analizy i oceny sytuacji prowadzonej przez przewodników. W odróżnieniu od rozpowszechnionych w Europie metod, Avaluator równą wagę, co do warunków śnieżnych, przywiązuje do ukształtowania terenu. I po zastanowieniu się musimy przyznać rację że ma to sens:

Co innego przecież wydarzy się, kiedy narciarz spowoduje małą deskę na stoku, który stopniowo traci nachylenie do płaskiego, a co innego, kiedy pod takim samym stokiem i lawiną o identycznych parametrach będzie ścianka skalna. Z tej pierwszej zapewne albo wyjedzie albo lawina go co najwyżej przewróci, ta druga ma realną szansę być śmiertelna. Lawina i śnieg są te same – różnica wynika z terenu, i o to właśnie chodzi w Avaluatorze i czyni go innym od klasycznych metod oceny zagrożenia: bierze pod uwagę nie tylko warunki śnieżne, ale również teren wkoło.

Drugą zasadniczą różnicą jest wynik oceny. Podczas gdy w tradycyjnych metodach oceny zagrożenia, wynik z reguły był przedstawiany jako „go” lub „no-go”, Avaluator zostawia odpowiedzialność za decyzję po stronie narciarza: są trzy możliwe wyniki użycia Avaluatora: „uwaga”, „podwyższona uwaga” oraz „niezalecane”. I ponownie – jeśli się zastanowić – ma to głęboki sens: przy identycznej ocenie zagrożenia i w identycznych warunkach, inną decyzję o przejeździe przez zagrożony stok powinien podjąć mało doświadczony narciarz mający do wyboru inne drogi, a inną doświadczony freerider, dla którego np. w dodatku obranie innej drogi oznaczałoby wielogodzinny odwrót w górę albo np. inne niebezpieczeństwa, a obszar „podwyższona uwaga” przejedzie subtelnie i delikatnie minimalizując nacisk na pokrywę.
Poza tym wszystkim wydaje się, że wynik „go” w klasycznych metodach uwalnia mniej doświadczonych narciarzy z uważnej obserwacji terenu w którym się poruszają. A wiadomo, że zdarzają się też lawiny przy dwójce na łagodnych nastromieniach.

Avaluator jest fajnie i czytelnie wydany. Do pakietu dołączona jest plastikowa lupa i narzędzie do oceny nachylenia stoku w zależności od odległości poziomic na mapie. Dzięki wydrukowi w przyjaznym formacie, karta Avaluatora jest zawsze pod ręką, by nie trzeba było się uczyć go na pamięć. Moim celem nie jest wyczerpujący opis całej metody – chcę tylko napisać, że warto się jej przyjrzeć i zgłębić. Avaluatora możecie kupić np. w sklepie górskim 8a TUTAJ za około 50 PLN.


Dodaj komentarz

Laponia – heliski


Laponia to nie Japonia. Nie spada tu 14 metrów puchu. Poza tym jest prawie maj a nie styczeń. Ale Laponia to prawdopodobnie najlepszy wiosenny śnieg w jakim miałem okazję jeździć. Dobry do jazdy wiosenny śnieg jest dość trudny do znalezienia: zbyt twardy/zmrożony – to po prostu lodoszreń. Jeżdząc po niej tracisz plomby w zębach. Zbyt miękki – chwyta narty w zakrętach i powoduje, że jazda zaczyna być walką zamiast przyjemności. Idealny „spring corn” daje ci lekki opór w zakrętach i przykrywa kilkucentrymetrową warstwą twardą szreń. Szybka, agresywna jazda po takim śniegu to prawdziwa rozkosz. 


Miałem szczęście trafić na doskonały tandem: pilot + przewodnik. Pilot umiał też jeździć poza trasą, a przewodnikowi zależało, by klienci byli zadowoleni. Dyskutowali cały czas pogodę, warunki, nasłonecznienie, stromiznę i wysokość – każdy z tych parametrów ma kluczowe znaczenie na miękkość śniegu. Do dyspozycji było dziesiątki nienazwanych szczytów i bardzo wiele wariantów tras wiodących z każdego. Pilot często okrążał każdy szczyt albo podlatywał bliżej, dyskutując trasę z przewodnikiem. Byli po prostu dobrzy. Jazda z przewodnikiem w Europie jest może mniej „dzika”, ale ma swoje bezsprzeczne zalety. 

Było zajebiście. Więcej – jutro. 


6 Komentarzy

Biwak zimą w wysokich górach: jedzenie

Jeśli chodzi o tematykę zimowego biwaku, pisałem już o śpiworze puchowym do temperatury -25 stopni i ultralekkiej karimacie. Przygotowując się do biwaku warto zapoznać się z tematyką jedzenia i picia. Poniżej produkty które zabrałem ze sobą na dwudniowe wyjście w góry, oraz krótkie ich omówienie:

20160225_184221048_iOS

  • jedzenie liofilizowane czyli „liofil”: odwodnione i zapakowane próżniowo produkty. Aby przyrządzić wystarczy wlać wprost do torebki określoną ilość wrzątku, wymieszać i zamknąć na 5-10 minut. Pasta bolognese i kurczak curry z torebki – pewnie jedzone w domu nie byłyby najsmaczniejsze. Ale po parugodzinnym wejściu na fokach, potem w rakach, a potem po dwóch godzinach pracy łopatą i budowaniu jamki – smakowały naprawdę ekstra
  • tabletki z elektrolitami/mikroelementami: powodem dla którego nie należy jeść stopionego śniegu bez dodatków jest bardzo niska zawartość mikroelementów (sód, potas, magnez, itd.). Gdybyśmy jedli stopiony śnieg, to po spożyciu wręcz „wysysałby” z naszego organizmu takie mikroelementy i bardzo szybko nabawilibyśmy się ich poważnego braku (najlżejsze objawy to skurcze). Dlatego w stopionym śniegu należy rozpuszczać tabletki. Może to być np. plusz, isostar, lub elektrolity z apteki. Wziąłem 10 tabletek, wystarczyło 5.
  • energia/cukier: na wypadek mocnego zmęczenia i konieczności dalszego wysiłku – „dopalacz”, czyli cukierki ze skondensowanym cukrem z kofeiną. W zasadzie na sytuacje awaryjne, ale podczas koszmarnie trudnego zjazdu rano – zużyliśmy z Marcinem po dwa. Pewnie dalibyśmy radę bez nich, ale nie ważą wiele i polecam zabrać to dla bezpieczeństwa
  • kabanosy: na rano, kiedy nie ma czasu, by gotować wrzątek na „liofila”, a trzeba zjeść coś na szybko, dobrym pomysłem wydają się być kabanosy (długi termin przydatności, dobra zawartość tłuszczu i białka)
  • płyny: wiadomo, że w podejściach skiturowych liczy się waga, zatem bez sensu przegiąć z ilością płynów. Miałem ze sobą butelkę izotonika, Marcin mając trochę większy plecak, wziął dodatkowo nieduży termos, który bardzo przydał się szczególnie rano, kiedy wiatr i temperatura na zewnątrz skutecznie zniechęciły nas do gotowania.
  • do tego wszystkiego konieczny był oczywiście jetboil: przenośna, lekka butla z gazem i palnikiem – służąca do topienia i gotowania śniegu – podstawy przygotowania liofila czy ciepłego izotonika.