nakreche

narty, na wiele sposobów, subiektywnie


16 Komentarzy

Tanie Heliski – przegląd: ceny, lokalizacje, tipy

Czy „Tanie Heliski” to oksymoron, który ma mniej więcej tyle samo sensu co „Wegańska Wołowina” albo „Bystry PiSowiec”? Faktycznie – na rynku jest sporo ofert na helikopter przekraczających 1000 Euro dziennie, ale da się jednak wybrać znacznie tańsze perełki. Latałem helikopterem przynajmniej kilkadziesiąt razy w różnych rejonach świata i zawsze zależało mi na maksymalnym odchudzeniu ceny. Gdzie mierzyć? Dokąd jechać? Na co uważać? Przeczytajcie.

Alaska: kiedyś – bosko, teraz raczej nieaktualne

Mój rekordowo tani lot helikopterem miał miejsce właśnie w okolicy Valdez, w górach Chugach na Alasce, 7 lat temu. Zgadałem się z jednym z pilotów, który nie miał wtedy umowy „na wyłączność” z operatorem i robił „to i owo” (woził jakieś cargo, czasem turystom pokazywał Alaskę z góry, czasem był taksówką biznesmenów). Parę wieczorów przesiedzieliśmy przy piwku, żaliłem mu się, że drogie te śmigła dla chłopaka z Polski, i sam zaoferował się, że jeśli kolejnego dnia poczekam na niego w heliporcie, to jak będzie miał chwilę, podrzuci mnie na umówioną górkę za koszt paliwa po drodze. Musiałem tylko wcześniej zostawić auto przy drodze do której miałem potem zjechać, oznaczyć je na GPS, i bez żadnego przewodnika, zupełnie sam, zjechałem sobie za 50 dolarów. Nieźle co?

Nie byłem na Alasce od tamtej chwili, ale od znajomych wiem, że niestety te czasy minęły. Operatorzy bardzo się ucywilizowali (przybyło dwóch – obecnie są to: słynne Valdez Heli-Ski Guides, a oprócz nich: Alaska Rendezvous Lodge i nowe: Valdez Black-Ops oraz H2O Guides). Piloci mają sztywne umowy i latają cały sezon w barwach wybranego z nich. Wygląda to trochę jak jakaś zmowa cenowa czy oligopol, bo ceny poszły koszmarnie w górę. Obecnie należy liczyć się z ceną przynajmniej 1000$ za dzień heliski (z reguły oznacza to 6 liftów). Cena za 6 dni (łącznie z hotelem) od 10 tys. dolarów w górę. Nie moja liga.

Wydaje się więc, że obecnie na budżetowy wypad heliski Alaska raczej odpada, ale dla porządku podaję adresy operatorów:

https://www.valdezheliskiguides.com

http://www.blackopsvaldez.com

https://arlinc.com

http://www.alaskahelicopterskiing.com

Gruzja: jak w Białce, no i te procedury…

Lot otworzył połączenie do Tbilisi, a Wizzair lata regularnie do Kutaisi. Nie dziwota, że Polaków w Kaukazie teraz więcej niż Ruskich, a język polski słyszy się tak często jak w Białce. Gruzja ma też swojego operatora heliski. Ceny nie są złe, ale obłożenie jest spore. Będąc w Gudauri nie udało mi się wcisnąć na żaden wolny slot bez wcześniejszej rezerwacji, jeśli więc przymierzacie się do lotów w Gruzji – warto zarezerwować (i zapłacić) za heliski zawczasu. Wydaje się, że liczba słonecznych dni (albo przynajmniej „flyable”) w Gruzji nie jest najwyższa, ale jeśli ktoś z czytelników korzystał z heliski w Gruzji, latał śmigłem tak jak sobie zaplanował, i nie musiał czekać ani na wolny slot, ani na pogodę – zapraszam do komentowania.

Warto jednak zauważyć, że ostatnio Gruzini mają pecha: najpierw koszmarny wypadek z wyciągiem jadącym do tyłu, a teraz rozwalił im się helikopter z narciarzami – cud, że nikt nie zginął: https://www.wprost.pl/swiat/10111923/kolejny-wypadek-w-gruzinskim-kurorcie-kilka-dni-po-awarii-wyciagu-spadl-helikopter-z-turystami.html

Za trzy górki, Gruzini kasują 380 Euro, co wydaje się niezłą ceną. O ile tylko znajdą nowy helikopter. No i jeśli pasują Wam wschodnie procedury bezpieczeństwa 😉

Więcej: http://www.freeride.ge/heliskiing/

http://heliski.travel/heliski/heliksir-experience/

EDIT: spójrzcie na komentarz P.Hr. poniżej – ciekawe info dot. heliski w Gruzji. Nie wygląda to za dobrze…

Alpy: wiele opcji – można znaleźć niedrogie…

Zjeżdżałem w Alpach w szwajcarskim Zermatt z Monte Rosy i z Alphubla z operatorem Air Zermatt. To było moje „najwyższe” heli kiedykolwiek – maszyna przyziemiła w okolicy 4500m n.p.m. Cena nie była koszmarnie wygórowana, bo z obu szczytów zjeżdżaliśmy do drogi między Zermatt a Visp – i braliśmy stamtąd taksówkę z powrotem do Zermatt – więc helikopter nie musiał po nas wracać (dla chętnych poszukam dobrej mapy topo). Cena – w okolicy 160-180 franków za jeden lot była szczególnie atrakcyjna kiedy frank stał po 2 złote z małym hakiem. Teraz jest trochę gorzej, ale nie jest tak źle. Niestety ta cena NIE zawiera przewodnika. Nie jestem przekonany, czy Air Zermatt obecnie zabierze Was na pokład bez przewodnika, obawiam się, że może być to problem (warto rozważyć zabranie przewodnika IVBV z Polski – będzie taniej niż lokalnie). Dodatkowym argumentem za Air Zermatt jest wertikal: samo Zermatt leży w okolicach 1700m n.p.m, ale zjeżdżasz z 4500 na 1400-1500 – czyli ponad 3 kilometry w dół, a przecież w wielu miejscach na świecie na 3000-3500m wertikala obliczony jest cały dzień jazdy! Jeśli się nie spieszysz, robisz sporo fotek, odpoczywasz sobie i cieszysz się widokami – taki zjazd spokojnie zajmie ci znacznie więcej niż parę godzin.

Więcej: https://www.air-zermatt.ch/wordpress/en

W Alpach można dziś latać w wielu miejscach. Parę bardziej znanych to: Lech, Val d’Isere, Alagna, St. Moritz. Ceny raczej wyższe niż niższe. Ale jeśli macie jakieś pozytywne i *budżetowe* doświadczenia z tych miejsc: wypowiedzcie się w komentarzach!

Kamczatka: pogoda dla bogaczy

Firma Vertikalny Mir, dla której pracuje mój kolega-przewodnik organizuje heliski na Kamczatce nieopodal miasta Pietropawłowsk Kamczacki. Latają tam starymi i potężnymi śmigłowcami Mi-8. Do takiej maszyny wchodzi paręnaście osób (dla porównania – zachodni standard to Eurocopter: 4-5 osób + pilot + przewodnik). Wydawałoby się, że powinno być tanio, bo koszt się rozkłada? Niestety niezupełnie, bo mi Mi-8 spala koszmarne ilości paliwa, a do jego pilotażu trzeba z reguły aż dwóch osób.

Jeśli kiedyś zarobię milion monet albo wygram w lotto – to Kamczatka jest NA BANK na mojej liście: bardzo chciałbym pojeździć po wulkanach. Jeśli jednak nie będę miał tyle szczęścia… cóż. Za 6 dni Heliski i 8 godzin lotu na Kamczatce, cena to „jedynie” 6500 Euro, a do tego trzeba jeszcze na Kamczatkę dolecieć. Dwa lata temu próbowałem z operatorem negocjować pojedyncze dni albo pojedyncze loty (zamiast tygodniowego pakietu) – niestety bez rezultatu.

Więcej: http://www.vertikalny-mir.com/en/

Hokkaido: problem z pogodą

Kiedy pierwszy raz byłem na Hokkaido w 2012 roku – nikt nie mówił o helikopterach. Parę lat później otworzyło się Hokkaido Backcountry Club, które organizuje Heliski. Jeden dzień (6 zjazdów) to koszt 160 tys jenów, czyli ok. 5000 PLN. Zdecydowanie drogo – to raz. A dwa: ze względu na permanentnie niskie pułapy chmur i ciągłe opady śniegu (w końcu z czegoś to Hokkaido jest słynne, prawda?) okolica Niseko, to koszmarny problem z pogodą nadającą się do latania. Na 20 dni w życiu, które spędziłem w Niseko, może jednego dnia widziałem słońce. Jak się domyślacie, w związku z tym helikopter częściej stoi niż lata. Dobrzy znajomi mówili, że czekali 3 dni na lot i się nie doczekali.

Więcej: http://www.hokkaidobackcountryclub.com/en/heli-skiing-en/heli-skiing/

Ale ja bym na Hokkaido jechał raczej na wjazdy skuterem albo ratrakiem. Albo z foki. Nie na heli.

Rumunia: smutna historia

Dużo słyszałem Rumunach i ich dość luźnym podejściu do procedur bezpieczeństwa, lawin itp. Praktykowali ponoć smoleńskie podejście generała Błasika: „zmieścisz się śmiało” i wychodzili z założenia, że im więcej adrenaliny – tym lepiej, jeżdżąc z klientami na przykład przy lawinowej czwórce.

Poza tymi mankamentami, chłopaki były jednak bardzo miłe i ogarnięte, a ja byłem z nimi w kontakcie przez całe parę lat. Pamiętam rozmowę telefoniczną w okolicach 2012 czy może 2013 roku, i ich frustracje spowodowane pogodą. Przez dwa sezony z rzędu musieli ze względu na permanentne mgły i niskie chmury odwołać 90% lotów. Stracone zyski, wkurzeni klienci, sezon spędzony w schronisku i hotelu. Były ponoć tygodniowe grupy, które nie poleciały nigdzie nawet raz. Wkurzyło ich to tak mocno, że na kolejny sezon postanowili zmienić miejscówkę i swoją bazę heli: z pochmurnego obszaru Fagaras prznieśli się w niższe góry, na zachód, bliżej granicy z Węgrami. I faktycznie: w kolejny sezon pogoda była niemal bezchmurna. Tym razem jednak helikopter stał sporą część sezonu w heliporcie z powodu… braku śniegu.

Potem przestałem śledzić ich historię. Wiem, że część z tych przewodników przeniosła się w Alpy i zaczęła pracę u innych operatorów. Kiedy jednak sprawdzam internety – google pokazuje, że heliski w Rumunii działa. Za pakiet tygodniowy, noclegi i 6 dni śmigła liczą sobie 4700 Euro – czyli taniej niż reszta Europy. Pytanie tylko, czy jeśli zdecydujecie się na tę opcję, będziecie mieć szczęście do pogody. Na dwoje babka wróżyła… Ale na pewno powinniście bardzo precyzyjnie sprawdzić jak wyglądają warunki zwrotu kosztów (refund), i czy aby cena hotelu nie jest sztucznie zawyżona, żeby refund za brak lotów był niższy.

Więcej: https://www.mountainguide.ro/en/ski-touring-freeride-romania/heliski-in-romania/

Laponia: niezły i tani produkt

Najlepsze zostawiam na koniec. Kraina św. Mikołaja, Laponia, okolice miejscowości Riksgransen na granicy szwedzko-norwerskiej. Myślicie pewnie: „droga Skandynawia”?  Czeka was niespodzianka: w okolicy Riksgransen znam 4 heliporty i stoi w nich łącznie mniej-więcej 10 helikopterów, a przecież podaż kształtuje cenę! Okazuje się, że w kraju w którym zwykłe piwo w barze kosztuje w przeliczeniu niemal 40PLN, mamy jedno z tańszych heliski na świecie! Helikopter wywozi nas na 3 dropy (3 górki), każdy po około 600-900 metrów wertikala za 1400PLN.

Jeśli jest problem z pogodą, a nie jest nam obca mapa i umiemy powozić skuterem śnieżnym, możemy wypożyczyć go sobie za równowartość tej ceny (ale wtedy rozłoży się ona na liczbę zaangażowanych osób). Jeśli np. jesteśmy we trójkę i podjeżdżać będziemy w systemie kierowca, pasażer i narciarz na linie – mocny skuter będzie kosztował 450PLN za osobę na cały dzień. Zawsze warto mieć plan B na kiepską pogodę – i Riksgransen ten plan zapewnia i to wcale nienajgorszy.

Latałem w Szwecji już paręnaście razy. W zdecydowanej większości przypadków byłem bardzo zadowolony.

Najtańszy operator to: http://www.mountainguide.se/default2.asp?Id=10&languageId=44 – trzeba bookować wcześniej, ale w czasach przelewów SEPA wcześniejsza płatność nie jest problemem.

Trochę droższy produkt: http://abiskomountainlodge.se/vinter/heli-skiing/ – ale jeśli macie kasę – bardzo warto.

Kolejny operator, tym razem z Bjorklinden: http://bjorkliden.com/en/skiing/heliskiing/

Wszyscy trzej operatorzy są w odległości ok. 40 km od siebie: wzdłuż jedynej drogi w tym obszarze: między Kiruną a Narwikiem.

 

Wysiadka! (Laponia, Szwecja)


5 Komentarzy

Wspomnienia z Alaski: Ale Jazda!

Jazda… No cóż ja będę pisał…  Oszczędzę Wam może marketingu i bzdur: możecie go przeczytać w lajfstajlowych magazynach z napakowanymi panami na okładkach. Tam są takie fajne artykuły… „Znalazłem się w białej komnacie z puchu”… czy jakoś tak… Czytałem, jak nabyłem egzemplarz, bo zaciekawił mnie tytuł na okładce. Cóż. Moim zdaniem nie było żadnej cholernej białej komnaty i nie wiem co miał na myśli autor. Ponieważ jednak rozśmieszył mnie strasznie ten patetyczny opis – sam nie zamierzam silić się na podobny. Ale zaczynam już dryfować… Ad meritum.

Po prostu zerknijcie na filmy – wrzuciłem dwa, które lubię najbardziej. W tak ekstremalnej dziczy – jeździłem jeszcze tylko w Laponii. Warunki na Alasce możecie dobrać do umiejętności: może być płasko, może być stromo i przyjemnie, może być też idiotycznie stromo: każdy ma swoje preferencje i progi komfortu.

Kiedy poniższy filmik „60deg” złożyłem jeszcze na Alasce – pokazałem go dwóm chłopakom z Bostonu. Mocno się podekscytowali i uparli, że muszą lecieć w to miejsce. Namówili pilota – polecieli bez przewodnika. Jeden z nich miał pecha i przewrócił się w połowie stoku. Ponoć koziołkował drugą połowę aż spadł na sam dół. Niestety wiązania miał ustawione na dość twardo i zanim narty się wypięły – poukręcały mu więzadła krzyżowe w obu kolanach. Nie spotkałem ich po wypadku, bo akurat czekałem na podwózkę w innym heliporcie, ale od barmana z pubu obok którego mieszkaliśmy wiem, że polecieli prosto na operację. Chłopak nie mógł się utrzymać na nogach (nogi w kolanach zginały mu się ponoć w lewo i prawo). Pocieszeniem jest to, że rekonstrukcja więzadeł ACL to dziś ponoć standardowa procedura – a chłopak poza tym, że poobijany – nic w sumie nie złamał… Opisywany wypadek miał miejsce na stoku z drugiej części filmu…

 

Drugi filmik – „Freeride” – to dużo mniej adrenaliny, ale za to dużo więcej endorfiny. To dla mnie właśnie esencja poza-trasowej jazdy na nartach i chyba dobrze pokazuje powód dla którego tak mnie to wciągnęło. Łagodny, w miarę prosty stok i czerpanie radości z jazdy. Taka właśnie może być Alaska: nie musisz być super-ekspertem, żeby cieszyć się pustką, wolnością i prędkością.


Dodaj komentarz

Wspomnienia z Alaski: wysokie loty

Alaska jest miejscem z największym odsetkiem pilotów na całym świecie: jeden pilot przypada tu na 78 osób. Słabo rozwinięta sieć dróg czy kolei sprawia, że drobny transport lotniczy jest całkiem popularny i w miarę przystępny cenowo. Ten właśnie unikalny miks: dziczy, gór, dużej szerokości geograficznej, i wielkiego opadu śniegu, połączonych z nie aż tak drogimi cenami przelotów – powoduje, że Alaska jest fantastycznym celem na Heli-skiing.

 

 

 

 

Spotkani przeze mnie przewodnicy i piloci mieli swoje własne nazwy na niektóre szczyty i trasy (np. „Candy”, „Coconut” etc.) – nie liczcie jednak, że znajdziecie te nazwy na jakichkolwiek mapach. Szczyty na Alasce poza kilkunastoma wyjątkami nie mają swoich oficjalnych nazw w związku z czym nie potrafię Wam przekazać z jakich górek zjeżdżałem, poza tym, że pamiętam ich wysokość albo zapisałem dane GPS. Wybór trasy i szczytu odbywa się albo przez przewodnika (jeśli Was na niego stać), albo po konsultacji z pilotem helikoptera na podstawie orientacyjnej trudności, opadu, wiatru, warunków lawinowych, itd. Jednorazowe przewyższenie do zjechania – to z reguły około 1000-1200m „verticala”.

 

Jeśli macie kasę – można kupić sobie wypasiony pakiet z przewodnikiem – wtedy helikopter jest do Waszej dyspozycji na określoną ilość godzin i możecie takich tysiączków verticala zrobić wtedy nawet sześć dziennie. Ta opcja jest dobra nie tylko ze względu na Wasze bezpieczeństwo. Dobry tandem: guide i pilot to pożądane połączenie: przedyskutują warunki meteo: wiatr, opady i słońce danego dnia, i przewodnik wybierze górki z idealnymi warunkami dobrymi dla danej pory dnia: śnieg będzie albo puchowy albo przynajmniej niezmrożony i na pewno nie łamiący się (mnie szreń łamliwa dobija i powoduje, że jazda przestaje być przyjemnością a zaczyna być walką).

Jeśli jednak tak jak ja – oszczędzacie – sposobów jest na latanie jest kilka: albo znalezienie i podłączenie się do jakiejś grupy narciarzy, pod warunkiem, że jest jeszcze miejsce w kabinie (udało mi się kilka razy), albo dostosowanie się do pilota który czasem ma jakieś „sprawy” do załatwienia (powietrzne taxi dla biznesmenów przylatujących w sprawach rurociągu trans-alaskańskiego, albo jakaś przesyłka, etc.), nie wie do końca o której będzie wolny, nie wie kiedy będzie tankował. Wtedy czekamy (czasem po kilka godzin), aż los okaże się łaskawy, a my dostaniemy podwózkę na jakiś dwutysięcznik w sensownej cenie. Kilka razy udało mi się polecieć na 1000 metrów verticala nawet za 50$.

 

Ciekawym i zupełnie niespotykanym w Europie elementem są umiejętności i styl latania pilotów. Wszyscy spotkani tam przeze mnie zostali wyszkoleni w armii amerykańskiej na misjach wojskowych w Somalii, Iraku i Afganistanie latając Apaczami i Black Hawk’ami. Myślę sobie, że latanie po Alasce jest dla tych gości stosunkowo nudne i uważam, że mają oni inne poziomy „akceptacji ryzyka” – jeśli wiecie o co mi chodzi. Bo jak kiedyś do faceta strzelali regularnie stingerami nad Bagdadem a wkoło ginęli mu koledzy, to teraz – kaman, bądźmy szczerzy: przyziemienie albo zawis w warunkach porywistego wiatru, czy lądowanie w kiepskiej widoczności nie jest dla nich jakimś mega wyczynem…

I tak właśnie na Alasce zaliczyłem swoje pierwsze w życiu tzw. „power landing”: kiedy na szczycie góry nie ma miejsca, żeby posadzić maszynę bezpiecznie, wtedy heli albo zawisa kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, albo o ile to możliwe opiera o szczyt chociaż przednią część płóz dla stabilizacji, a Ty musisz wyskakiwać. Każdy narciarz wyskakujący ze sprzętem – to często po sto kilogramów mniej dla śmigłowca który w tym momencie unosi się do góry, co pilot stara się natychmiast kompensować, a przy porywistym wietrze – wydaje się być to co najmniej nietrywialne. Jeśli do tego na zawietrznej górki zrobiły się nawisy śniegu grożące urwaniem, a na szkoleniach lawinowych uczyli cię, aby NIGDY nie podchodzić na taki skraj – nie muszę pisać, że podczas takich „power landing” – nie czułem się raczej zbyt komfortowo.

 

Czy zatem latanie po Alasce jest mniej bezpiecznie od Europy? Może trochę tak. Czy jest mniej bezpiecznie od Uzbekistanu albo Kamczatki? Cóż… Amerykanie przynajmniej heli mają w miarę nowe i sprawne, a Uzbecy i Rosjanie mówią, że mają sprawne.

 

O samej jeździe i warunkach: w kolejnej notce – jeszcze w tym tygodniu.


Dodaj komentarz

Wspomnienia z Alaski: Dzicz

Alaska zawsze była dla mnie miejscem legendarnym i celem ostatecznym. Gigantyczny obszar, dzicz i wielkie, wielkie góry. To również największy opad śniegu na świecie: w masywie Chugach wraz z parkiem narodowym o tej samej nazwie – rocznie spada ponad 13 metrów puchu. To miejsce do wyjazdu w które przygotowałem się niemal rok wertując setki for, stron, tanich lotów i zamęczając ludzi pytaniami. Wreszcie po 42 godzinach podróży i zaliczeniu 5 stref czasowych: Warszawa – Londyn – Nowy Jork – Seattle – Anchorage. Dotarłem.

Najpierw trzeba chyba napisać, że pobytowi na Alasce towarzyszyło mi niesamowite uczucie ekscytacji spowodowane odludziem i izolacją. Alaska jest największym stanem USA, o powierzchni większej niż łączna powierzchnia Francji, Niemiec, Polski, Hiszpanii i Włoch. Czyli jakieś pół Europy. A mieszka tu ledwo tyle ludzi co w Łodzi. Wyjeżdżasz z Anchorage, przebijasz się 100-200km i od tego momentu nie ma nic i nikogo. Cisza. Góry. Natura. To uczucie odludzia potęgował zdecydowanie fakt, że na Alaskę wybrałem się kompletnie sam.

Moim zdaniem alaskańskie wyobcowanie i pustka sprawia, że ludzie stają się sobie jakby bliżsi. Kiedy wchodziłem do baru w jakimś miasteczku (a kolejny najbliższy bar był 2 godziny drogi dalej), siadałem sam przy stoliku, i podczas zamawiania kiełbaski z renifera albo hamburgera z łosia zdradzał mnie obcy akcent – ludzie sami zaczynali ze mną rozmowę. Byli bardzo ciekawi skąd przyjechałem (-Poland? Poland? [znak zapytania w oczach]… -Europe. –Aaaa! Europe! [uśmiech] –you came all the way from Europe?!) i zaczynała się normalna, życzliwa rozmowa. Nie doświadczyłem takiej ciekawości, życzliwości, rozmowności i ciepła w innych miejscach. Zagadywali mnie wszyscy: od barmanów i kierowców ciężarówek, a kończąc na służbach cywilnych, strażnikach i pogotowiu ratunkowym. Okay: być może nie byli gotowi zapraszać kolesia z dziwnym akcentem do domu na obiad – ale czuć było autentyczne zainteresowanie, przyjemność z konweracji i szczerze udzielane rady. Nie trzeba mówić, że prawdziwą frajdą było spotkanie innego narciarza lub grupki: zdarzyło się to może ze trzy razy – ale od razu wymieniliśmy się masą informacji: gdzie jeździć, z kim latać, a może zjechać razem, czego szukamy, jak długo jesteśmy…

Film obrazujący trochę krajobraz, warunki i pustkę:

Z nartami na Alasce łączą się często zupełnie nowe wyzwania jakich nie przeżyliście jeżdżąc nawet ekstremalnie i poza trasami w Alpach. Po pierwsze, jeśli planujecie poruszać się poniżej linii drzew, albo robić ski-tury – warto zaopatrzyć się w sztucer do obrony przed niedźwiedziem. Miejscowi Rangersi doradzali mi nawet konkretne modele z naciskiem, że nie może to być byle pistolecina, ale porządny, samopowtarzalny karabin, który położy Grizzly. Druga rzecz związana bezpośrednio z pierwszą: zapachy. Wyobrażam sobie, że nie wylewacie na siebie fiolki Dior’a przed jazdą na nartach, ale niewskazany jest również ani antyperspirant, ani intensywnie pachnący żel pod prysznic ani jedzenie ryby na śniadanie, nie mówiąc nawet o wożeniu jej w plecaku w kanapkach: nawet jeśli macie ten sztucer – zdecydowanie lepiej jednak nie wabić misia.

Wreszcie po trzecie – musicie wypełnić plecak trochę bardziej niż w Europie aby przygotować się na dłuższą niż zaplanowaną jazdę, spacer lub przeczekanie. Czemu? Ano nasze Alpy mimo wielu dzikich miejsc – są jednak zaludnione dość gęsto: praktycznie w każdej alpejskiej dolinie biegnie droga, co chwila są jakieś wioski. Z reguły jest też zasięg komórek. A Alaska? Zapomnijcie. W górach Chugach – jest jedyna droga: biegnie tak na oko z południowego zachodu – portowej miejscowości Valdez na północny wschód w kierunku granicy z Kanadą. Wzdłuż tej drogi – na przestrzeni kilkuset kilometrów znajdziecie cztery heliporty, ze dwa miasteczka, i ze trzy-cztery inne, mniejsze osady ludzkie, które nie mają nawet nazw, a zamiast adresu: liczbę mil ze słupka przy-drogowego. Tak, tak: to właśnie te miejsca ma na myśli Amazon pisząc czasem „tego produktu nie dostarczamy na Alaskę”.

W poprzek od tej jedynej drogi o której wspomniałem – nie znajdziecie kompletnie nic, oprócz setek, jeśli nie tysięcy nienazwanych przez nikogo szczytów (wysokość z reguły przekracza trochę 2000 mnpm, ale nie zapominajcie jak blisko jest ocean). Podczas jazdy w takim terenie, musicie być więc solidnie przygotowani na pogorszenie pogody i na to, że Heli nie będzie was mógł podjąć z którejś z dolin. W Alpach w takich sytuacjach zjeżdża się do najbliższej drogi i dzwoni po taksówkę. Na Alasce w takich (rzadkich na szczęście) sytuacjach – pozostaje właśnie spacer albo ew. dłuższe oczekiwanie na poprawę warunków.

A jak jest z tym lataniem? Ile verticala można zrobić jednorazowo? Jak tanio znaleźć „lift”? Czy na Alasce lata się bezpieczniej niż w Europie? Napiszę o tym w niedzielę. Czytajcie mnie!wink

Na koniec jeszcze jeden film z Flattop Mtn nieopodal Anchorage: