Tak jak obiecywałem – zrobiłem remanent na kartach pamięci. Dziś zatem podsumowanie tego co się wydarzyło w roku 2016. Piętnaście świeżych fotek. Żadna z nich nie była publikowana na blogu (mogły być czasem podobne), jest więc okazja z jednej strony do refleksji, a z drugiej do jakiegoś świeżego spojrzenia 😉

Na początek ostatnia podróż do Laponii. Na zdjęciu słynna „Brama Laponii” uformowana przez cofający się lodowiec. Po raz kolejny w tym sezonie miałem cholerne szczęście do pogody…

Wciąż jesteśmy w Laponii. Udało się nacisnąć spust migawki dwa czy trzy razy. Ale ten pierwszy strzał, niemal „z biodra” był jedyny celny… Na kolejnym Rudolf przeskoczył barierkę i zniknął sprzed maski…

Możecie wyobrazić sobie proporcję liczby momentów, kiedy spotykałem lisy, renifery, orły i łosie – w porównaniu do momentów kiedy spotykając je, miałem akurat pod ręką włączony ciężki aparat z długą lufą, by strzelić taką fotę jak ta… Nie przyjechałem tam w końcu, by robić zdjęcia…

To może nie helikopter. Ale to studwudziestokonny potwór, który dał nam masę radości i ślizgi po jeziore Vassijaure.

Cofam się w czasie… Fotka zrobiona w marcu podczas niskobudżetowego wyjazdu w Szwajcarskie Alpy. Może nie było adrenaliny, ale na pewno była radość, szybkość…

Luty – to opisywana na blogu szeroko akcja #KapitanPlaneta a wraz z nią skitoury, nocleg i zjazd pozatrasowy w okolicach Morskiego Oka. Zdjęcie pokazuje pogodę podczas podejścia. Wiedzieliśmy dobrze, że warunki się pogorszą. Ale czy spodziewaliśmy się, że rano wiatr będzie tak silny, że będzie nas przewracał?

Dolinka za Mnichem. 1700-1800 m. Decyzja właśnie zapadła: zostajemy na noc. Wkopujemy się w śnieg a potem zaczynamy drążyć jamę.

Marcin wziął piersiówkę i wieczór upłynął miło i całkiem szybko. Byliśmy mocno zmęczeni po wykopaniu jamy i szybko usnęliśmy. Od tamtego momentu trwa dyskusja, jak bardzo się wtedy do siebie zbliżyliśmy, i czy mówić o tym publicznie…

W połowie lutego czekał na mnie wyjazd w Tatry do Zęba i cała masa radości i prawdziwej satysfakcji. Moje córki zasuwają po tym sezonie po czerwonych trasach i bardzo nieskromnie napiszę, że uważam, że znacząco się do tego przyczyniłem. Sami popatrzcie: Rozgrzewka z tatą i wymachy rąk. Jak można się nie uśmiechnąć, patrząc na to zdjęcie?

O Japonii pisałem już wiele. Najlepszy puch na świecie spowodował, że wróciłem tam po dwóch latach. I nie było rozczarowań. Na tej fotce formuję za sobą Howaitoshīrudo. Czyli białą tarczę… 😉

Treeskiing – jazda w drzewach. Jeśli ostatnie godziny po opadzie świeciło słońce lub wiał wiatr – warto wjechać do lasu: tam negatywne skutki jednego i drugiego są znacznie mniejsze… Puch jest miększy i bardziej puchowy. Tylko na drzewa trzeba uważać (Kuba!)…

Ciężko wytłumaczyć co czujesz płynąc w puchu komuś, kto nigdy tego nie doświadczył… Puch to coś jeszcze bardziej płynnego i miękkiego niż woda – dlatego czasownik „płynąć” wydaje się pasować znacznie lepiej niż „jechać”. Jestem pewien, że wrócę w to magiczne miejsce kolejny raz.
Podsumowanie
Nie wiem, czy kiedykolwiek zdarzył mi się tak udany sezon jak ten… Puch w Japonii, masa radości z córkami, emocje w Tatrach, szybkość i beztroska w Szwajcarskich Alpach, a na końcu dzicz w Laponii. Czego chcieć więcej? Chciałbym chyba aby wszystkie sezony w przyszłości były tak udany jak ten.
W kolejnym poście postaram się opisać swoje plany na przyszły rok 🙂
19 Maj 2016 o 12:16 PM
Hej. Bardzo nisko budzetowy wyjazd do Szwajcarii w Alpy ? Daj jakies szczegoly pls.
20 Maj 2016 o 2:03 PM
hej Arku. Wpisz w przeglądarce na tej stronie „Engelberg” albo „Szwajcaria”. W skrócie: bilet lotniczt za mile, bilet kolejowy za paręnaście franków i zakupy w coop. 🙂
20 Maj 2016 o 11:38 AM
Ech Panie Rafale… Piękne podsumowanie…
20 Maj 2016 o 2:14 PM
Bardzo dawno tu Pani nie widziałem. Sądziłem, że bookmarki w fajerfoksie się skasowały, albo coś… Cieszę się, że znalazła Pani drogę do mnie.