Jeśli ktokolwiek twierdzi, że kiedykolwiek niby usłyszał ode mnie utyskiwanie na Kraków, jakieś żale, zawodzenie, jakieś wylewanie smutków – to niniejszym ogłaszam: nie mogło to mieć miejsca nigdy, bo Kraków jest zajebisty. Więc przestańcie po prostu kłamać bezczelnie, bo ja kocham to miasto i przecież zawsze tak było i zawsze tak pozostanie. Każdy to wie, i złe języki ludzkie tego nie zmienią.
Wczoraj po pracy o godz. 17:30 zebrałem się wraz z dwoma kolegami (Wojtku, wiem, że tu zaglądasz – więc niniejszym prywata i pozdrowienia) i po niecałej godzinie spokojnej jazdy byliśmy u podnóża Śnieżnicy w Kasinie Wielkiej. Pisałem już o Kasinie raz tutaj – więc nie będę się powtarzał. Skupię się tylko na szybkim opisaniu warunków wczoraj.
Niebieska trasa – niemal półtora kilometra – trochę wymuldzona, trochę oblodzona i trochę płaska. Ale nie wychodzą kamienie ani trawa. Czerwona niestety zamknięta, i sami przekonaliśmy się, że chyba słusznie zamknięta – trochę nam porysowało nartki – ale krawędzie na szczęście całe. Stok nieźle oświetlony, jeździ szybkie poczwórne krzesło, zero kolejek. Karnet od godziny 19 do 22: koszt 30 PLN. Jak otworzą czerwoną to już w ogóle będzie niesłabo.
Pierwszy raz w życiu byłem na nartach po pracy i mi się podobało. Rozdziewiczyłem się w tym temacie i dołączyłem do grona moich kolegów – Krakusów. Tylko paczeć jak zacznę chodzić na nogach i wychodzić na pole.