Teraz modne są w mediach testy, pogromcy mitów i różne poważne programy rozrywkowe (np. Warsaw Shore), gdzie testuje się jak daleko człowiek może się posunąć w piciu wódki i takich różnych.
Żeby nie wypaść z obiegu, i utrzymać się w głównym nurcie mediów, zdecydowałem, że mój blog nie może być gorszy! Przewodnik LonelyPlanet pisze, że ponoć w Chile można rano pojeździć na nartach w Andach, a po południu poplażować nad Pacyfikiem. Prawda czy Fałsz? Mit czy Kit? Rzuciłem wyzwanie LonelyPlanet. Dość ściemy! W końcu czas sprawdzić, czy ta przereklamowana książeczka jest cokolwiek warta.
Na narty wybrałem El Colorado, nie byłem w nim jeszcze, ale El Colorado jest najbliżej położonym Santiago miejscem gdzie jest wystarczająco dużo śniegu aby pojeździć. Na plażowanie natomiast wybór padł na Laguna Verde nad Pacyfikiem, nieopodal Valparaiso słynącego z pysznego wina i wąskich, klimatycznych uliczek, jedynie godzinkę drogi od Santiago.
Dzień zaczął się wcześnie, ale standardowo. Dzięki mojej chorobie po zmianie czasu o 5 rano jestem już jak zwykle wkurwiony na nogach, a o 7:00 siedzę spakowany w batmobilu (patrz: poprzedni post). Dodatkowe wyposażenie auta stanowią tym razem: jeansy, klapki, polo i szorty plażowe. Jestem zmobilizowany i ukierunkowany na cel. W końcu pracuję w korporacji. Te cechy wyrobiłem w sobie do perfekcji.
Po około półtorej godziny szaleńczej gonitwy po serpentynach okazało się, że w El Colorado jestem… 40 minut przed otwarciem wyciągów i muszę poczekać. Okay. Czekam. 9. Zapinam dechy i jadę! Trasy. Poza kilkoma „boczkami”, poza trasą nie ma śniegu, ale uciecha przednia: bardzo mało ludzi, hasam sobie bokiem, tyłem, przodem, na głowie, jak kto woli. Mijają godziny. Wiem, że nie będę jeździł cały dzień, więc jest intensywnie. Bez przerw. Bez jakiegoś cholernego postoju na siku, albo że niby kolana siadają. O 13 jestem wypluty i nie mam siły już na nic. W dodatku mam żółte oczy, bo nie sikałem. Ale przecież nie przyjechałem tu dla przyjemności. O 13:30 po szybkiej kanapce siedzę w aucie. Czeka mnie trudne zadanie. Google pokazuje, że do Laguna Verde jest 170km i 3 godziny, ale wiadomo, że google nie do końca się zna. Po 2,5h szaleńczej jazdy, życiu na krawędzi i wyprzedzaniu na czwartego (i szybkim postoju na re-fill mojego batmobila), o godzinie 15:50 melduję się na plaży Laguna Verde nad Oceanem Spokojnym. Wieje bryza, fale uderzają o piaszczysty brzeg. Relaks.
Mit: podtrzymany.
Oto dowody:
Uwagi:
1. Temperatura nad oceanem (jakieś 19 stopni) nie zachęciła mnie do założenia szortów i klapków.
2. Plaża była totalnie pusta, prawdopodobnie dlatego, że po pierwsze w Chile zaczęła się chyba szkoła, po drugie oficjalnie jest tu wciąż wczesna wiosna.
3. Sformułowania „szaleńcza jazda” użyłem aby podnieść dramatyzm (w mediach liczy się teraz adrenalina). W rzeczywistości mój Suzuki Jimny na autostradzie wyciągał 120km/h po równym, pod górę max stówkę, a z górki nie testowałem bo się bałem. (rozumiecie: luzy na kierownicy, poziom hałasu w przedziale pasażersko-bagażowym, dziwny stukot z dołu).