Nie przypuszczalem nigdy, że nauka dzieci jazdy na nartach to wysiłek, ktory kosztuje tyle energii co bycie na przodku w kopalni albo żniwa tępą kosą zamiast kombajnu.
Moje dwa czteroletnie potwory spowodowały, że po trzech godzinach na przemian z jedną i drugą można było przekręcić mnie przez wyżymaczkę. Skiturowe podejście z różnicą poziomów 1500 metrów to przy tym pikuś. Postaram się opisać w kilku kolejnych notkach coś o szkoleniu maluchów i sprzęcie narciarskim – ale póki co – nie mam siły. Potrzebuję masażu, spa, odżywki białkowej i dwudziestu godzin snu.
25 stycznia 2015 o 7:25 PM
Wiem coś o tym. Czemu nie dasz zrobić fachowcowi?
Arek
25 stycznia 2015 o 7:41 PM
To dobry temat na dyskusje
25 stycznia 2015 o 8:02 PM
Masz dwa dni. Z mego doswiadczenia z moja Trójcą … mnie brak czasu i sily psychicznej zeby uczyc. I brak umiejetnosci. Oni wiedza jak to zrobic. I czynia cuda w/g mnie. To co mnie sie nie udalo przy pierwszym przez 3 godziny, Jej sie udalo w 15 min. Ja w tym czasie mam czas na pojezdzenie. Tak. Jest to cena za troche swobody na stoku.
26 stycznia 2015 o 2:32 PM
Po dwoch dniach obie jezdza same plugiem z lagodnych gorek i w szelkach z ostrzejszych. Nie jest zle.
25 stycznia 2015 o 7:41 PM
Daj mi 2 dni i podziele sie wrazeniami…